wtorek, 17 września 2013

Rozdział IV

IV. Nowy świat



            Vayolett już od dobrej godziny spacerowała z ojcem po ulicy Pokątnej, uzupełniając ekwipunek do nowej szkoły. Miała już komplet szat od Madame Malkin, nowiutki kociołek, i zestaw ingrediencji do warzenia eliksirów, teleskop, wagę, pióra, atrament, kilkanaście rolek pergaminu oraz inne rzeczy, które mogą się jej przydać na szóstym roku nauki w Hogwarcie. Właśnie podążała do „Esów i Floresów” by zakupić potrzebne księgi, gdy jej uwagę przykuła wystawa sklepu z sowami. W srebrnej klatce siedziała duża Włochatka o wyjątkowo ciemnym upierzeniu i błyszczących, żółtych oczach. Dziewczyna zatrzymała się przed oszkloną witryną, z zachwytem wpatrując się w zwierze.
- Jest czarująca, prawda? – powiedział Richard, pojawiając się nagle za córką.
- Tak, a w dodatku tak uroczo na nas spogląda! – odparła Vay, nie odrywając wzroku od sowy. Po tych słowach mężczyzna odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
- Na co czekasz? – zapytał , stając na progu sklepu. Panna Adderley pośpiesznie powędrowała za ojcem do wnętrza słabo oświetlonego pomieszczenia, po którym echem niósł się trzepot i skrzek ptaków. Z zaplecza wyszła starsza kobieta w śmiesznych, owalnych okularach, której włosy miejscami pokrywały się siwizną.
- W czym mogę pomóc? – zagadnęła, uśmiechając się uprzejmie.
- Chciałem zapytać o Włochatkę z wystawy , droga pani. – odrzekł Richard.
- Ohh… tak. Ta sowa… ona jest dość… specyficzna. – mruknęła sprzedawczyni, wychodząc zza lady.
- Specyficzna? -   spytała Vayolett nie bardzo wiedząc jak ma to rozumieć.
- Dokładnie… nie przepada za ludźmi, a czasami nawet za innymi sowami. Mam problem ze sprzedaniem jej. Każdy poprzedni właściciel oddawał ją po nie więcej niż dniu.
- Przecież ona wygląda tak niewinnie! – zawołała dziewczyna i wsunęła do klatki dłoń z zamiarem pogłaskania stworzenia w niej przebywającego.
- Proszę tego… nie robić! – krzyknęła staruszka, z niedowierzaniem  wpatrując się we Włochatkę, która właśnie dziobnęła rękę Vayolett, ponieważ ta zaprzestała na chwilę głaskania puchatej główki sowy.
- Chyba Cię polubiła. – stwierdził wesoło pan Adderley.
- To wręcz niemożliwe. – mamrotała sprzedawczyni, nadal obserwując ptaka.
- W takim razie kupujemy to „specyficzne” zwierze.
- Jak pan sobie życzy. – odparła kobieta i podała Vay klatkę. Richard uśmiechnął się pod nosem, płacąc za nowego pupila swojej córki.
- Dziękuję ojcze. – powiedziała dziewczyna, gdy z powrotem znaleźli się na ruchliwej uliczce.
- Moja droga, wyjeżdżasz, a poza tym jesteś już prawie dorosła. To najwyższy czas byś zaczęła posiadać własną sowę.
- Nazwę Cię Kamatayan mały złośniku. – szepnęła do zwierzęcia, które wydawało się być zadowolone z opuszczenia dusznego sklepu, po czym weszła do księgarni.
            Kiedy kupili już wszystkie rzeczy, teleportowali się z powrotem do ich londyńskiej posiadłości.

~***~

            Vayolett siedziała samotnie w przedziale pociągu „Hogwart Express” i wpatrywała się w słońce, które powolnie zachodziło za horyzontem. W ręku ściskała piękny, srebrny pierścień ze zdobieniami wokół umieszczonego na środku czarnego szafiru. Matka dała jej rodową pamiątkę, mówiąc jak bardzo ją kocha i jakie nadzieje w niej pokłada. Dziewczyna nie rozumiała całej tej sytuacji, ale postanowiła przyjąć pierścień, by nie zrobić przykrości rodzicielce. Gdy słońce całkowicie się ukryło, a na jego miejsce wstąpiły roziskrzone gwiazdy, panna Adderley poczuła jak pociąg zwalnia. Arystokratka zebrała swoje rzeczy i wyszła na chłodne, jesienne powietrze. Stacja w Hogsmeade nie wyglądała zbyt zachęcająco, szczególnie o tej godzinie. Brązowowłosa opatuliła się szczelniej swoim czarnym płaszczykiem i spojrzała w kierunku mdłego światła wydobywającego się najprawdopodobniej z różdżki zbliżającego się w jej stronę przybysza.
- Panna Adderley? – rozległ się nagle chłodny głos.
- T-tak. – odparła szybko, zerkając na postać mężczyzny, który właśnie zatrzymał się przed nią, zamiatając dookoła swoją peleryną. Vayolett musiała przyznać, że ten facet przypominał jej przerośniętego nietoperza. Z tymi mrocznymi szatami, haczykowatym nosem, ziemistą cerą i wyglądającymi na dosyć przetłuszczone włosami, oraz czarnymi nieprzeniknionymi oczami - wydawał się być straszny.
- Jestem profesor Severus Snape. Dyrektor przysłał mnie po Ciebie. – powiedział i machnął różdżką, a kufer i klatka z Kamatayan’em w środku zniknęły.
- Rozumiem. – mruknęła w odpowiedzi.
- Przeniosłem twoje rzeczy do Hogwartu, a teraz jeśli nie masz nic przeciwko, teleportuję nas stąd, ponieważ nie mam zamiaru dłużej stać bez celu na tym peronie. – warknął nauczyciel i wyciągnął ramię w kierunku zdziwionej dziewczyny, która po chwili wahania chwyciła je i poczuła znajome szarpnięcie w okolicy pępka.
           
~***~

Vayolett uśmiechnęła się ukradkiem, przemierzając za Snape’em zawiłe korytarze jej nowej szkoły. Po kilku minutach wędrówki zatrzymali się przed posągiem chimery.
- Musy-świstusy. – powiedział profesor, a posąg odsłonił tajemne przejście.  Dziewczyna niepewnie wspięła się po schodach, zaraz za profesorem, który wydawał się być lekko znudzony.
- Proszę! – kiedy zapukali do drzwi rozległ się zza nich miły głos.
- Witaj Albusie, przyprowadziłem…
- Ahh, panna Adderley. Miło mi panią poznać, pański ojciec pisał do mnie w sprawie panienki. Nie ukrywam, że zdziwiła mnie wiadomość o twoim przybyciu, ale mam nadzieję, że spodoba ci się w naszej szkole. – powiedział starzec siedzący za biurkiem. -  A Ty Severusie, możesz już iść. – dodał i wstał by odprowadzić „chodzącego nietoperza” do drzwi. Teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Mężczyzna miał długie siwe włosy oraz tak samo długą brodę, która związana była uroczą wstążeczką, znad okularów-połówek osadzonych na haczykowatym nosie spoglądały na nią jasnoniebieskie oczy, przepełnione dobrocią. Vay wzdrygnęła się nieznacznie, nienawidziła, gdy ktoś patrzył się na nią w ten sposób.
- Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu. Mam nadzieję,  że wiesz już co nieco o naszej szkole?
- Tak. Słyszałam od mej matki o czterech domach i czytałam trochę o historii tego miejsca.
- Doskonale! – odrzekł Dumbledore i klasnął w dłonie, a Vayolett zauważyła, że jedna z jego dłoni jest dziwnie czarna i pomarszczona, lecz zanim zdążyła się jej lepiej przyjrzeć dyrektor zakrył ją rękawem i przeszedł przez gabinet, z zamiarem zdjęcia z regału wysłużonego kapelusza.
- To moja droga jest…
- … Tiara Przydziału. – dokończyła.
- Dokładnie. Muszę teraz przydzielić Cię do domu, ponieważ przybywasz do nas w takcie trwania drugiego miesiąca nauki, przydziału dokonamy tutaj, a nie jak to się zwykle odbywa, w Wielkiej Sali.
- Nie ma sprawy. – powiedziała dziewczyna, a Albus założył jej na głowę tiarę, jednak zanim zdążyła ona opaść jej na nos, szef kapelusza rozpruł się i wykrzyknął : SLYTHERIN! Panna Adderley uśmiechnęła się triumfalnie.
- No tak… To już wszystko. Opiekunem Twojego domu jest profesor Snape, którego zdążyłaś już poznać. Pokój Wspólny Ślizgonów znajduje się w  lochach za kamienną ścianą, a hasło brzmi „Czystość”. Po więcej informacji udaj się do opiekuna domu. Możesz iść. – rzekł dyrektor i zasiadł w fotelu, w zamyśleniu wpatrując się w feniksa, siedzącego na żerdzi przy wejściu. Arystokratka, podziękowała i opuściła gabinet, jednak zanim znów zdążyła znaleźć się na korytarzu poczuła, że na kogoś wpada. Przed zderzeniem z podłogą uchronił ją czyjś silny uścisk. Vayolett uniosła wzrok i napotkała przed sobą intensywnie zielone tęczówki, które spoglądały na nią z ciekawością. Dziewczyna odskoczyła jak oparzona i zmierzyła osobnika chłodnym spojrzeniem. Stał przed nią chłopiec w dziwnych, okrągłych okularach, z czupryną rozczochranych, czarnych włosów i uczniowskim mundurku. Uśmiechał się do niej lekko zmieszany.
- Cześć. Jestem Harry. Jesteś tu nowa? – zagadnął.
- Vayolett i tak, ale…
- Miło mi cię poznać. Może chcesz, żebym Ci jakoś pomógł?  No nie wiem, na przykład oprowadził po szkole? – powiedział Harry, szczerząc zęby w głupkowatym uśmieszku.
- Poradzę sobie sama. – odparła krótko i właśnie miała zamiar go wyminąć, ale chłopak zagrodził jej drogę.
- A mogę chociaż wiedzieć z jakiego jesteś domu? – zapytał.
- Slytherin i tak, wiem, że jesteś z Gryffindoru. – syknęła z obrzydzeniem, po czym wyminęła zdziwionego Gryfona i ruszyła w kierunku schodów wiodących w dół.
            Po kilkunastu minutach błądzenia po korytarzach, kilku nieoczekiwanych zmianach schodów i natrafieniu na jeden fałszywy stopień nowa Ślizgonka w końcu odnalazła odpowiednią drogę do lochów. Gdy w końcu się tam znalazła miała zamiar zaczepić kogoś i poprosić by zaprowadził ją do gabinetu profesora Snape’a, jednak szczęście chyba jej sprzyjało, bo w tym samym momencie, zauważyła opiekuna swojego domu wychodzącego z jakiegoś pomieszczenia.
- Panna Adderley, właśnie miałem udać się do dyrektora. Oto twój plan zajęć. Twoje bagaże znajdują się w dormitorium, na pewno je znajdziesz na drzwiach znajdują się tabliczki z nazwiskami. Sowę umieściłem w sowiarni. Pokój Wspólny Slytherinu znajduje się za tamtą ścianą. Jutro znajdę kogoś kto oprowadzi cię po szkole. Teraz żegnam, za kilka minut zaczyna się cisza nocna. – powiedział dość chłodno i wskazał jej ową ścianę prowadzącą do jej domu, przynajmniej na ten rok szkolny.
- Czystość. – powiedziała szeptem Vayolett, kiedy Mistrz Eliksirów zniknął za rogiem. Kamienna ściana zadrżała i rozsunęła się, ukazując wnętrze dosyć sporego pomieszczenia. Dziewczyna weszła do środka i spanikowała, gdy większość uczniów przesiadujących w pokoju spoglądała na nią z niemałym zdziwieniem. Wiedziała, że ten rok nie przyniesie jej nic dobrego, w końcu nie zna tu nikogo, jest inna. Nigdy nie nawiązywała jakiś zażyłych więzi z rówieśnikami, fakt kiedyś miała przyjaciółkę z sąsiedztwa, ale kiedy tamta się wyprowadziła straciły ze sobą jakikolwiek kontakt. Teraz będzie miała okazję by zawiązać nowe znajomości i…
- Liliane? – zawołała podbiegając do skórzanej kanapy stojącej koło kominka, na której siedziała niewysoka blondynka, z lokami do ramion i szaro-zielonymi oczami utkwionymi w jakimś nieznany Vay chłopaku. Ślizgonaka oderwała wzrok od obejmującego ją przystojniaka i rozzłoszczona przekręciła głowę w kierunku intruza, jej tęczówki zmieniły kolor na niebezpiecznie zielony. Panna Adderley już chciała zacząć się tłumaczyć, kiedy blondynka uśmiechnęła się, a kolor jej oczu wrócił do poprzedniego stanu. Dziewczyna poderwała się z kanapy i rzuciła na szyję zakłopotanej uczennicy.
- Vall! Nie widziałam cię od tylu lat! Co Ty tutaj robisz? Jejku nic się nie zmieniłaś! Chociaż, może trochę… Musisz mi wszystko opowiedzieć! – trajkotała uradowana. – A wy na co się gapicie? Nie macie nic ciekawszego do roboty? Jazda mi stąd! – krzyknęła na młodszych uczniów, którzy od samego początku podejrzliwie przypatrywali się tej scenie.
- Oh. Spokojnie Lili, połamiesz mi żebra. – zaśmiała się Vayolett.
- Mam genialny pomysł, chodźmy do mojego pokoju!
- Jasne, ale najpierw chciałabym znaleźć swój.
- Chodź. Dormitoria dziewcząt są tam. – powiedziała Liliane, ciągnąc swoją dawną przyjaciółkę za rękaw płaszcza. – Za to ty, Diabełku zajmij się tymi dzieciakami. – dodała, odwracając się przez ramię do siedzącego na kanapie chłopaka.
- Skąd Ty się tutaj wzięłaś? – zagadnęła, Vayolett, przemierzając za koleżanką korytarz pełen drzwi.
- Kiedy wyprowadziliśmy się z Motherwell, sporo podróżowaliśmy. W końcu ojciec dostał pracę na wpływowym stanowisku w londyńskim Ministerstwie Magii, a ja dostałam list z Hogwartu, więc zostaliśmy w Londynie na stałe. A co działo się u Ciebie przez te wszystkie lata?
- Ugh. Długo by opowiadać, na pewno kiedyś zdradzę ci szczegóły. – odpowiedziała wymijająco.
- To tu! Vayolett Adderley dormitorium nr 213. Szczęściara! Masz prywatne dormitorium, ja mam współlokatorkę z roku, ale jest naprawdę fajna. To co wchodzimy?
- Jasne. – odparła krótko i nacisnęła srebrną, zdobioną klamkę, a drzwi otworzyły się bezszelestnie. Oczom dziewcząt ukazał się sporych rozmiarów pokój urządzony w odcieniach czerni, srebrna i szmaragdu. W rogu pokoju stało wielkie łoże wykonane z ciemnego drewna, otoczone zielonym baldachimem. Niedaleko stała szafka nocna, biurko oraz wygodne krzesło. Na środku stała kanapa, podobna do tej, która znajdowała się w Pokoju Wspólnym oraz mały stolik. Był tu też mały kominek. Wchodząc dalej przyjaciółki zauważył parę drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, a drugie do przestronnej garderoby.
- Całkiem ładnie! – zawołała rozentuzjazmowana Liliane.
- Masz rację. Lil?
- Tak? – zapytała blondynka siadając na kanapie.
- Kim był ten szatyn, z którym siedziałaś? – zagadnęła panna Adderley, uśmiechając się przebiegle.
- Blaise Zabini. Jest na twoim roku. To mój chłopak. – powiedziała uroczo się rumieniąc. – Właśnie! Musisz poznać moich przyjaciół!
- Liliane, nie. Proszę cie, ja dopiero co…
- Przestań! Musisz ich poznać i to już!
- Uhh. Daj mi żyć! – zawołała Vay, uśmiechając się w duchu, tak bardzo brakowało jej tej narwanej blondynki.
- No chodź! – krzyknęła Lili, stojąc już w drzwiach.
- Pozwól mi chociaż zdjąć kurtkę. – odparła dziewczyna, kręcąc głową z dezaprobatą.
            Wchodząc ponownie do Pokoju Wspólnego Vayolett odkryła, że nie ma w nim tak wielu uczniów jak wcześniej. Jedynie siedząca przed kominkiem grupka pozostała na miejscu.
- Chciałam wam kogoś przedstawić. To moja dawna przyjaciółka Vayolett Adderley, jest nową Ślizgonką! – powiedziała Lili, stając przed swoimi przyjaciółmi. Pierwszy z miejsca poderwał się wysoki, dobrze zbudowany brunet o niebieskich oczach.
- Blaise Zabini vel Diabeł, milady. – rzekł teatralnie, całując dłoń Vayolett, która roześmiała się cichutko.
- Nie wydurniaj się Diable! – prychnęła Liliane, sadzając swojego chłopaka ponownie na kanapie i wdrapując się na jego kolana. Kolejną osobą, która postanowiła powitać nową koleżankę była blada, dziewczyna, z brązowymi włosami sięgającymi szyi. Jej czerwone usta wygięte były w delikatnym uśmiechu, a w niebieskich oczach dostrzec można było wesołe iskierki.
- Jestem Arissa Sabre. Znajomi mówią mi Spider. Też jesteś na szóstym roku? – powiedziała, ściskając dłoń nowoprzybyłej.
- Tak.
- To świetnie! W końcu będzie z kim pogadać na lekcjach, bo poziom reprezentowany przez chłopców jest naprawdę mizerny.
- Wypraszam to sobie! – zawołał chudy, ciemny szatyn o głębokich brązowych oczach, po czym stanął obok dziewcząt.
- Teodor Nott. Miło mi cię poznać. – powiedział kłaniając się lekko przed czarownicą.
- Mnie również. – odparła i uśmiechnęła się.
- Nasz poziom wcale nie jest mizerny, po prostu moja kochana dziewczyna nie potrafi docenić magii płynącej z Quidditcha oraz rozmów polegających na strategicznym podejściu i ośmieszeniu Złotego Chłopca. – rzekł Nott, niemal z obrzydzeniem.
- Złotego Chłopca? – zapytała zdziwiona Ślizgonka.
- Nie mów, że nie słyszałaś o Świętym Potterze?!
- Coś mi świta, ale…
- Serio? Dziewczyno czuję, że zostaniemy przyjaciółkami! – zaśmiała się panna Sabre.
- Możecie mi powiedzieć, kim dokładnie jest ten cały Potter? – mruknęła nieśmiało Vayolett.
- Wielki Chłopiec, Który Przeżył mordercze zaklęcie, będąc zaledwie niemowlakiem. Mieszaniec krwi, w durnych okrągłych brylach i zygzakiem odciśniętym na czole. Teraz, już wiesz o kogo chodzi?
- Dobra już wiem, ale chyba nie chcecie mi powiedzieć, że Potter uczy się w Hogwarcie?
- Święte Dziecko Gryffindoru, pupilek starego Trzmiela…
- Nie, tylko nie on. – jęknęła przerażona Vay.
- Podzielam Twoją reakcję, ale uwierz, że kiedy go spotkasz będzie jeszcze gorzej. – powiedział, przysłuchujący się wszystkiemu Blaise.
- Już spotkałam. – westchnęła arystokratka i opadła bezwładnie na sofę.
- Jak to? – zaciekawiła się Arissa.
- Wpadł na mnie, gdy wychodziłam z gabinetu Dyrektora i o zgrozo chciał mnie koniecznie poznać. – burknęła brązowowłosa, na co reszta zgromadzonych parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie wierzę! Pottusia jednak interesują dziewczyny! – zawołał Zabini i ponownie wybuchnął śmiechem, prawie zrzucającym przy tym swoją dziewczynę. Liliane fuknęła na niego oburzona, po czym zeskoczyła z jego kolan i usiadła obok Vall.
- Co powiecie na odrobinę piwa kremowego? I uprzedzę wasze pytania chłopcy, dziś Ognistej nie pijemy. – oznajmiła ostro panna Sabre.
            Po dobrej godzinie luźnej rozmowy, podczas której wszyscy zdążyli już trochę poznać Vayolett, piwo kremowe się skończyło, a zegar właśnie zaczął wskazywać dwunastą.
- Dobra, ale to już ostatnia kolejka! Miało być po dwie butelki na głowę! – prychnęła Spider i oparła głowę na ramieniu Notta.
- Sir, yes, Sir! – zasalutował Diabeł, podrywając się z miejsca i jednoczesnej rozlewając resztę swojego napoju, co jego przyjaciele skomentowali szczerym śmiechem, widząc jego zbolałą twarz, wpatrującą się w mokrą plamę na dywanie.
- Ohh, nie maż się już. Idę po kolejne. – powiedziała Lili i podniosła się z kanpy. – Vay, idziesz ze mną?
- Jasne. – odparła dziewczyna i powędrowała za przyjaciółką w stronę dormitoriów, jednak zanim zdążyły dojść do drzwi kamienna ściana rozsunęła się i stanął w niej wysoki, szczupły blondyn, który wywarł na pannie Adderley niemałe wrażenie.
- Kogoż my tu mamy! – zawołała Liliane i pomachała do przybysza, który w tym czasie wszedł do pomieszczenia i zmierzył spojrzeniem chłodnych, stalowoniebieskich tęczówek wężoustą czarownicę.
- Vayolett, to Draco Malfoy. Draco poznaj Vayolett Adderley, jest nową Ślizgonką. – powiedziała radośnie blondynka.
- Może mi jeszcze powiesz, że jest arystokratką? Wygląda żałośnie. – stwierdził beznamiętnie, a oczy jego koleżanki znów zmieniły barwę. Widząc co się szykuje brązowowłosa postanowiła zareagować. Nie pozwoli obrażać swojej osoby, nie po tym co przeszła.
- Cóż, mogę sobie wyglądać żałośnie, panie Malfoy, ale przynajmniej nie obrażam jak pan, nowo poznanych ludzi. Ciekawe co, na takie zachowanie powiedziałby pana ojciec. – odparła spokojnie dziewczyna i uśmiechnęła się tryumfalnie. Mina, którą przybrał ten idiota, jak to zdążyła go już ochrzcić nowa koleżanka, była po prostu bezcenna. Grupka siedząca przed kominkiem, po raz kolejny dzisiejszego dnia prawie popłakała się ze śmiechu
- Lil, wybacz, ale ja pójdę już spać. Nie mam ochoty, na towarzystwo niektórych osób. – syknęła Vay i pozostawiła w tyle odrętwiałego Malfoya oraz sowich nowych znajomych.

            Kiedy w końcu arystokratka znalazła się w swoim pokoju, marzyła już tylko o jednym – o śnie i wymazaniu z pamięci uśmiechu tego przystojnego idioty.

__________________________________________________________________

A więc zacznę od początku. Ten rozdział chciałabym zadedykować mojej kochanej Mai, która obchodzi dziś urodziny! STO LAT ŁOSIU :* resztę życzeń złożę Ci później...

Chcę powiedzieć, że rozdział IV nie powstałby bez mojej wspaniałej Dark Chocolatte, która to stworzyła część fabuły i dialogów, za co bardzo jej dziękuję!

To chyba na tyle jeśli chodzi o moje dopiski. Kolejny rozdział pojawi się niebawem ponieważ mam już na niego pomysł, teraz wszystko zależy od szkoły.  Prawdę mówiąc kolejny rozdział miał być połączony z tym, ale zabrakło mi czasu, no i uznałam, że co za dużo to niezdrowo.

Dodatkowo chciałam powiedzieć, że wygląd niektórych kanonicznych postaci został zmieniony na potzreby opowiadania, mam nadzieję, ze nikogo to nie urazi. 


To do następnej notki moi kochani!