poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział III

III. Niespodziewane          

                                     
            Vayolett siedziała samotnie w kuchni malutkiego, londyńskiego domku. Jej rodzice właśnie odtransportowywali Nicolette do… Indii. Poinformowali ją tylko o tym, że jej wyjazd jest konieczny, i że więcej powiedzą kiedy wrócą. Dziewczyna westchnęła przeciągle, po czym wstała i przy użyciu magii przyrządziła sobie pyszną, porzeczkową herbatę. Z parującym kubkiem w ręku panna Adderley usiadła na parapecie. Rozmyślając, wpatrywała się w malowniczy, jesienny krajobraz za oknem. Wielkie drzewo rosnące w ogrodzie już kilka dni temu zmieniło zabarwienie liści na różnorodne odcienie czerwieni i żółci, które obecnie wirowały na delikatnym wietrze, by po chwili wylądować na ziemi i utworzyć kolorowy dywan. Brązowowłosa obserwowała deszcz, który właśnie zaczął rytmicznie uderzać o szybę i zastanawiała się czy wyjazd jej siostry miał coś wspólnego z wizytą Lucjusza Malfoya sprzed kilku tygodni.  Informacje, które podsłuchała nawet pasowały do tego całego szaleństwa. Vayolett myślała o tym co przydarzyło jej się przez ostatni rok od czasu tego dnia, a później wszystko działo się tak szybko. Powracające wspomnienia. Informacja o wyjeździe. Tajemniczy list. Podróżowanie po świecie. Przyjazd do Lond… zaraz, zaraz. List! Dziewczyna zerwała się na równe nogi, rozlewając przy okazji resztki zimnej herbaty i pobiegła pędem do swojego pokoju. Przewróciła zawartość kufra do góry nogami, przeklinając pod nosem swoje roztargnienie. Po kilkunastu minutach walki z niechcianymi przedmiotami, Vayolett w końcu znalazła upragnioną przesyłkę. List wyglądał dość zwyczajnie. Na pergaminie purpurowym atramentem wypisane było jej imię, nazwisko oraz adres, z drugiej strony koperty widniała ciemna pieczęć przedstawiająca wijącego się węża. Arystokratka prędko przełamała zastygnięty wosk i wyjęła złożoną na pół kartkę. Drżącymi rękoma rozprostowała pergamin i spojrzała na równe, fioletowe litery. Jedno słowo, jedno jedyne słowo, przez które panna Adderley poczuła na karku zimne ciarki. Uważaj.. Vayolett wsadziła pergamin z powrotem do koperty i umieściła ją w bezpiecznym miejscu. Zdezorientowana usiadła na łóżku i przymknęła powieki. Czuła się bardzo dziwnie, ten list przepełniał ją strachem. Po tym wszystkim co przeszła, to jedno słowo mogła odebrać jak groźbę. Co jeśli oni znowu chcą zrobić coś jej rodzinie? Nie. To przecież głupstwo. Wszystko jest już w porządku i sytuacja sprzed roku na pewno nie ma z tym nic wspólnego. Ten list to na pewno pomyłka, albo jakiś głupi żart. Choć dziewczyna starała się wierzyć w ten cichy głosik, który mówił jej, że to nic poważnego mimowolnie zadrżała i poderwała się z łóżka jak oparzona. Za dużo myśli zaczęło zaprzątać jej głowę. Raźnym krokiem ruszyła do szafy i wyciągnęła z niej przyduży, niebieski sweter,  który szybko wciągnęła przez głowę. Po kilku minutach była już w ogródku.
            Chłodny wiatr przedzierał się przez materiał swetra i muskał skórę młodej arystokratki, która zdawała się tego nie zauważać. Siedziała pod drzewem i obserwowała liście, które co rusz lądowały w kałużach pozostawionych przez poranny deszcz. Na świeżym powietrzu myślenie przychodziło jej o wiele łatwiej. Jedyną rzeczą, której teraz jej tu brakowało były skrzypce. Ten nieduży instrument, który pozwalał Vayolett ukazać światu wszystkie targające nią emocje. Niestety zostawiła go w swojej posiadłości, ponieważ rodzice nakazali zabrać im tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz bardzo tego żałowała, gdyż nie mogła poradzić sobie z nawiedzającymi ją pytaniami. Dziewczyna miała nadzieję, że powrót rodziców da jej odpowiedź na chociaż kilka z nich. Panna Adderley podciągnęła nogi pod brodę i objęła je ramionami, kiedy mocny podmuch wiatru zarzucił jej na twarz  burzę brązowych loków. Jeżeli ktoś z jej rodziny zobaczyłby ją w takim stanie, zapewne przeraziłby się nie na żarty, w końcu co nie każdy potomek szlachetnego, czystokrwistego rodu siedzi cały dzień na brudnej ziemi pod drzewem, ubrany w powyciągany sweter i zwykłe ciemne jeansy, obserwując, zmienną o tej porze roku, pogodę. Pomyślawszy o tym, Vayolett niechętnie podniosła się z miejsca i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu. W momencie, w którym przekroczyła próg tarasowych drzwi, niebo przeszyła świetlista błyskawica, a z ciemnych chmur zaczęły spadać wielkie krople deszczu. Dziewczyna zdjęła z nóg trampki, w których rodzice kategorycznie zabraniali jej chodzić i poszła do swojego pokoju z zamiarem schowania ich pod łóżkiem. Kucnęła przy posłaniu i wsunęła buty w najdalszy kąt, tak by nikt ich nie widział, jednak wyciągając rękę natrafiła dłonią na coś śliskiego, twardego i… żywego! Pisnęła przerażona i poderwała się do góry, pech chciał, że potknęła się, tłukąc swoje arystokratyczne siedzenie. W tym samym momencie spod łóżka wysunął się długi wąż o szmaragdowozielonym kolorze i jasnych żółto-zielonych ślepiach wpatrzonych w zdezorientowaną dziewczynę.
- Hari! Przestraszyłeś mnie. – warknęła brązowowłosa i usiadła wygodnie na podłodze. Wąż cichutko podpełznął do dziewczyny, która bez wahania wzięła zwierze na ręce i zaczęła je głaskać. Gad syknął przeciągle i owinął się dookoła jej drobnej ręki, na tyle na ile pozwalała mu jego długość.
Vayolett uśmiechnęła się pod nosem wspominając dzień, w którym dostała Hariego. Były to jej siódme urodziny. Cała rodzina dawała jej różne wygórowane prezenty, które mimo swojej wartości nie wywoływały radości u młodej dziedziczki. Jedynie dziadek dziewczynki nic jej nie dał, zamiast tego zabrał ją do swojej pracowni i pokazał małe urocze stworzonko, które siedziało skulone w terrarium. Gdy panna Adderley szepnęła wężowi by się jej nie bał, ten podpełznął do szyby i spojrzał na nią tymi uroczymi oczami. Dziewczyna od razu polubiła tego malucha, który później stał się jej pupilem. Menofilius powiedział jej, że jeżeli pragnie zachować jego eksperyment to może to zrobić ponieważ jest nieudany. Początkowo zdziwiło ją nazwanie małego, zielonego węża eksperymentem, ale kiedy dziadek powiedział jej, że właśnie trzyma na rękach bazyliszka o mało co nie zemdlała. Jak się później okazało Menofilius pragnął stworzyć udoskonaloną wersję bazyliszka. Bardziej niebezpieczną. Jednak przesadne eksperymentowanie spowodowało odwrócony efekt. Zwierze było bardzo małe, chude, a ponieważ wzrok nie był wstanie nikogo uśmiercić, był jedynie wyostrzony, jego jedyną bronią był jad. Vayolett tamtego dnia nie tylko zyskała pupila, ale dowiedziała się również, że jest wężousta, tak samo jak jej dziadek. Znajomość mowy węży znacznie ułatwiła jej zajmowanie się gadem. Jej siostra nie posiadała tej zdolności i uważała, że jest ona irytująca, gdyż Vay często porozumiewała się ze swoim wężem, nie mówiąc jej o czym z nim „rozmawia”, oraz czasami zdarzało jej się ją obrazić w tej niezrozumiałej dla Nico mowie.
Dziewczyna siedziała tak, wspominając dawne czasy, kiedy w salonie rozległ się trzask.
- Vayolett. Wróciliśmy! Możesz do nas zejść? – krzyknął wyraźnie poruszony Richard.
- Już idę ojcze! – odpowiedziała arystokratka i podniosła się z ziemi, odkładając Hari’ego z powrotem na podłogę.
- Bądź grzeczny. – syknęła przed wyjściem z pokoju do swojego ulubieńca i skierowała się w stronę drzwi. Będąc na korytarzu przejrzała się w lustrze i zamarła. Zapomniała się przebrać! Przecież, jeżeli rodzice zobaczą ją w takim stanie na pewno nie spotka jej nic miłego. W pośpiechu wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni i transmutowała swój nieco mugolski strój w zwykłą, fioletową szatę dzienną. Kolejnym zaklęciem upięła włosy w staranniejszy kok i ruszyła do salonu, dziękując Merlinowi za to, że te wydarzenia pozwalają jej teraz bezkarnie używać magii szybciej niż innym dzieciakom w jej wieku.
- Tak?  - zapytała wchodząc do pokoju i siadając na kanapie obok Eleonore.
- Razem z twoją matką musimy powiedzieć Ci kilka ważnych rzeczy. – zaczął pan Adderley i spojrzał ukradkiem na swoją żonę, która uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
- Chodzi o to córeczko, że Nicoletta wyjechała ponieważ nasz dawny przyjaciel zaproponował jej starz jako asystentce w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. To dla niej wielka szansa, w końcu jest już dorosła. – powiedziała matka dziewczyny i utkwiła w niej wzrok.
- Rozumiem. – przytaknęła cicho.
- Jest jeszcze coś. Za dwa dni wysyłamy cię do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wiem, że doskonale radziłaś sobie do tej pory sama, ale myślę, że to dobre wyjście. Zwłaszcza, że Nicole jest teraz w Indiach i nie może już pilnować ciebie i domu. Jutro zabieram cię na zakupy, na Pokątną, a w środę odtransportujemy cię z mamą do twojej nowej szkoły. Nie ma żadnego ale! – odparł surowo pan domu, widząc sprzeciw malujący się na twarzy swojej najmłodszej latorośli.
- Możesz już odejść i przygotować swój kufer. – dodała Eleonore, a Vayolett bez słowa opuściła salon. Nie mogła uwierzyć w to, że tak nagle pójdzie sobie teraz do szkoły. Przecież ona nigdy nie widywała się z rówieśnikami! Jak ona ma dać sobie radę w szkole?! Zdenerwowana rzuciła się na łóżko i schowała głowę pod poduszkę, jednak nim zdążyła pomyśleć o wszystkim czego dowiedziała się dzisiejszego dnia zasnęła

.

… gwałtownie odsuwam się od urwiska. Zawroty w mojej głowie nadal są zbyt zdradliwe. Zaciskam w dłoniach zardzewiały klucz i rozglądam się dookoła. Kilkanaście metrów od skarpy zauważam małą chatkę. Pochodzę do Carla, który siedzi na ziemi i tępo wpatruje się w horyzont. „Za mną.” – mówię i idę w kierunku domku. Podświadomie wsuwam otrzymany klucz do zamka i przekręcam go. Drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. Wchodzę do środka, a za mną podąża Auror. „Lumos Maxima” – szepczę, a chatka wypełnia się mdłym światłem. W niebieskawej poświacie zauważam jedną izbę, w której znajduje się łóżko, stół i dwa krzesła oraz lodówka. Wyczerpana opadam na posłanie. „Idź spać.” – mówię do Fendrilla, który posłusznie kładzie się na ziemi. Zmęczona przymykam oczy i odpływam w krainę snu. Widzę ciemność. Nieprzeniknioną ciemność i słyszę przerażający krzyk. To dopiero początek.  


___________________________________________________________________________
Cóż mogę powiedzieć. Przepraszam was bardzo za opóźnienia. Miałam drobne problemy z internetem no i ze samą sobą. Ostatnio cierpię na bezsenność co odbija się na moim samopoczuciu, no ale nie ważne. ZASTRZEGAM, ŻE ROZDZIAŁ BEZ BETY!
Rozdział trochę, zagmatwany, ale pisałam go głownie w nocy coś w okolicach 2-3, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie. Może być sporo błędów i literówek. Kolejny rozdział pojawi się na początku września, ponieważ jutro, a właściwie to już dziś za jakieś 4 h wyjeżdżam w góry. Przestaję już ględzić i o ile są tu jeszcze jacyś czytelnicy serdecznie was pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam.

DO ZOBACZENIA !

~DreamyDevil



EDIT: Rozdział już zbetowany! Przepraszam za wszelkie niedogodności. Co do nowego rozdziału już trochę go mam, ale niestety straciłam prawie wszystkie pomysły na dalszy rozwój akcji, więc nie wiem kiedy coś dodam. Zastanawiam się nad zawieszeniem bloga, albo nawet nad ogólnym usunięciem go. Bardzo was wszystkich przepraszam. Ostateczną decyzję podejmę za tydzień.