wtorek, 17 września 2013

Rozdział IV

IV. Nowy świat



            Vayolett już od dobrej godziny spacerowała z ojcem po ulicy Pokątnej, uzupełniając ekwipunek do nowej szkoły. Miała już komplet szat od Madame Malkin, nowiutki kociołek, i zestaw ingrediencji do warzenia eliksirów, teleskop, wagę, pióra, atrament, kilkanaście rolek pergaminu oraz inne rzeczy, które mogą się jej przydać na szóstym roku nauki w Hogwarcie. Właśnie podążała do „Esów i Floresów” by zakupić potrzebne księgi, gdy jej uwagę przykuła wystawa sklepu z sowami. W srebrnej klatce siedziała duża Włochatka o wyjątkowo ciemnym upierzeniu i błyszczących, żółtych oczach. Dziewczyna zatrzymała się przed oszkloną witryną, z zachwytem wpatrując się w zwierze.
- Jest czarująca, prawda? – powiedział Richard, pojawiając się nagle za córką.
- Tak, a w dodatku tak uroczo na nas spogląda! – odparła Vay, nie odrywając wzroku od sowy. Po tych słowach mężczyzna odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
- Na co czekasz? – zapytał , stając na progu sklepu. Panna Adderley pośpiesznie powędrowała za ojcem do wnętrza słabo oświetlonego pomieszczenia, po którym echem niósł się trzepot i skrzek ptaków. Z zaplecza wyszła starsza kobieta w śmiesznych, owalnych okularach, której włosy miejscami pokrywały się siwizną.
- W czym mogę pomóc? – zagadnęła, uśmiechając się uprzejmie.
- Chciałem zapytać o Włochatkę z wystawy , droga pani. – odrzekł Richard.
- Ohh… tak. Ta sowa… ona jest dość… specyficzna. – mruknęła sprzedawczyni, wychodząc zza lady.
- Specyficzna? -   spytała Vayolett nie bardzo wiedząc jak ma to rozumieć.
- Dokładnie… nie przepada za ludźmi, a czasami nawet za innymi sowami. Mam problem ze sprzedaniem jej. Każdy poprzedni właściciel oddawał ją po nie więcej niż dniu.
- Przecież ona wygląda tak niewinnie! – zawołała dziewczyna i wsunęła do klatki dłoń z zamiarem pogłaskania stworzenia w niej przebywającego.
- Proszę tego… nie robić! – krzyknęła staruszka, z niedowierzaniem  wpatrując się we Włochatkę, która właśnie dziobnęła rękę Vayolett, ponieważ ta zaprzestała na chwilę głaskania puchatej główki sowy.
- Chyba Cię polubiła. – stwierdził wesoło pan Adderley.
- To wręcz niemożliwe. – mamrotała sprzedawczyni, nadal obserwując ptaka.
- W takim razie kupujemy to „specyficzne” zwierze.
- Jak pan sobie życzy. – odparła kobieta i podała Vay klatkę. Richard uśmiechnął się pod nosem, płacąc za nowego pupila swojej córki.
- Dziękuję ojcze. – powiedziała dziewczyna, gdy z powrotem znaleźli się na ruchliwej uliczce.
- Moja droga, wyjeżdżasz, a poza tym jesteś już prawie dorosła. To najwyższy czas byś zaczęła posiadać własną sowę.
- Nazwę Cię Kamatayan mały złośniku. – szepnęła do zwierzęcia, które wydawało się być zadowolone z opuszczenia dusznego sklepu, po czym weszła do księgarni.
            Kiedy kupili już wszystkie rzeczy, teleportowali się z powrotem do ich londyńskiej posiadłości.

~***~

            Vayolett siedziała samotnie w przedziale pociągu „Hogwart Express” i wpatrywała się w słońce, które powolnie zachodziło za horyzontem. W ręku ściskała piękny, srebrny pierścień ze zdobieniami wokół umieszczonego na środku czarnego szafiru. Matka dała jej rodową pamiątkę, mówiąc jak bardzo ją kocha i jakie nadzieje w niej pokłada. Dziewczyna nie rozumiała całej tej sytuacji, ale postanowiła przyjąć pierścień, by nie zrobić przykrości rodzicielce. Gdy słońce całkowicie się ukryło, a na jego miejsce wstąpiły roziskrzone gwiazdy, panna Adderley poczuła jak pociąg zwalnia. Arystokratka zebrała swoje rzeczy i wyszła na chłodne, jesienne powietrze. Stacja w Hogsmeade nie wyglądała zbyt zachęcająco, szczególnie o tej godzinie. Brązowowłosa opatuliła się szczelniej swoim czarnym płaszczykiem i spojrzała w kierunku mdłego światła wydobywającego się najprawdopodobniej z różdżki zbliżającego się w jej stronę przybysza.
- Panna Adderley? – rozległ się nagle chłodny głos.
- T-tak. – odparła szybko, zerkając na postać mężczyzny, który właśnie zatrzymał się przed nią, zamiatając dookoła swoją peleryną. Vayolett musiała przyznać, że ten facet przypominał jej przerośniętego nietoperza. Z tymi mrocznymi szatami, haczykowatym nosem, ziemistą cerą i wyglądającymi na dosyć przetłuszczone włosami, oraz czarnymi nieprzeniknionymi oczami - wydawał się być straszny.
- Jestem profesor Severus Snape. Dyrektor przysłał mnie po Ciebie. – powiedział i machnął różdżką, a kufer i klatka z Kamatayan’em w środku zniknęły.
- Rozumiem. – mruknęła w odpowiedzi.
- Przeniosłem twoje rzeczy do Hogwartu, a teraz jeśli nie masz nic przeciwko, teleportuję nas stąd, ponieważ nie mam zamiaru dłużej stać bez celu na tym peronie. – warknął nauczyciel i wyciągnął ramię w kierunku zdziwionej dziewczyny, która po chwili wahania chwyciła je i poczuła znajome szarpnięcie w okolicy pępka.
           
~***~

Vayolett uśmiechnęła się ukradkiem, przemierzając za Snape’em zawiłe korytarze jej nowej szkoły. Po kilku minutach wędrówki zatrzymali się przed posągiem chimery.
- Musy-świstusy. – powiedział profesor, a posąg odsłonił tajemne przejście.  Dziewczyna niepewnie wspięła się po schodach, zaraz za profesorem, który wydawał się być lekko znudzony.
- Proszę! – kiedy zapukali do drzwi rozległ się zza nich miły głos.
- Witaj Albusie, przyprowadziłem…
- Ahh, panna Adderley. Miło mi panią poznać, pański ojciec pisał do mnie w sprawie panienki. Nie ukrywam, że zdziwiła mnie wiadomość o twoim przybyciu, ale mam nadzieję, że spodoba ci się w naszej szkole. – powiedział starzec siedzący za biurkiem. -  A Ty Severusie, możesz już iść. – dodał i wstał by odprowadzić „chodzącego nietoperza” do drzwi. Teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Mężczyzna miał długie siwe włosy oraz tak samo długą brodę, która związana była uroczą wstążeczką, znad okularów-połówek osadzonych na haczykowatym nosie spoglądały na nią jasnoniebieskie oczy, przepełnione dobrocią. Vay wzdrygnęła się nieznacznie, nienawidziła, gdy ktoś patrzył się na nią w ten sposób.
- Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu. Mam nadzieję,  że wiesz już co nieco o naszej szkole?
- Tak. Słyszałam od mej matki o czterech domach i czytałam trochę o historii tego miejsca.
- Doskonale! – odrzekł Dumbledore i klasnął w dłonie, a Vayolett zauważyła, że jedna z jego dłoni jest dziwnie czarna i pomarszczona, lecz zanim zdążyła się jej lepiej przyjrzeć dyrektor zakrył ją rękawem i przeszedł przez gabinet, z zamiarem zdjęcia z regału wysłużonego kapelusza.
- To moja droga jest…
- … Tiara Przydziału. – dokończyła.
- Dokładnie. Muszę teraz przydzielić Cię do domu, ponieważ przybywasz do nas w takcie trwania drugiego miesiąca nauki, przydziału dokonamy tutaj, a nie jak to się zwykle odbywa, w Wielkiej Sali.
- Nie ma sprawy. – powiedziała dziewczyna, a Albus założył jej na głowę tiarę, jednak zanim zdążyła ona opaść jej na nos, szef kapelusza rozpruł się i wykrzyknął : SLYTHERIN! Panna Adderley uśmiechnęła się triumfalnie.
- No tak… To już wszystko. Opiekunem Twojego domu jest profesor Snape, którego zdążyłaś już poznać. Pokój Wspólny Ślizgonów znajduje się w  lochach za kamienną ścianą, a hasło brzmi „Czystość”. Po więcej informacji udaj się do opiekuna domu. Możesz iść. – rzekł dyrektor i zasiadł w fotelu, w zamyśleniu wpatrując się w feniksa, siedzącego na żerdzi przy wejściu. Arystokratka, podziękowała i opuściła gabinet, jednak zanim znów zdążyła znaleźć się na korytarzu poczuła, że na kogoś wpada. Przed zderzeniem z podłogą uchronił ją czyjś silny uścisk. Vayolett uniosła wzrok i napotkała przed sobą intensywnie zielone tęczówki, które spoglądały na nią z ciekawością. Dziewczyna odskoczyła jak oparzona i zmierzyła osobnika chłodnym spojrzeniem. Stał przed nią chłopiec w dziwnych, okrągłych okularach, z czupryną rozczochranych, czarnych włosów i uczniowskim mundurku. Uśmiechał się do niej lekko zmieszany.
- Cześć. Jestem Harry. Jesteś tu nowa? – zagadnął.
- Vayolett i tak, ale…
- Miło mi cię poznać. Może chcesz, żebym Ci jakoś pomógł?  No nie wiem, na przykład oprowadził po szkole? – powiedział Harry, szczerząc zęby w głupkowatym uśmieszku.
- Poradzę sobie sama. – odparła krótko i właśnie miała zamiar go wyminąć, ale chłopak zagrodził jej drogę.
- A mogę chociaż wiedzieć z jakiego jesteś domu? – zapytał.
- Slytherin i tak, wiem, że jesteś z Gryffindoru. – syknęła z obrzydzeniem, po czym wyminęła zdziwionego Gryfona i ruszyła w kierunku schodów wiodących w dół.
            Po kilkunastu minutach błądzenia po korytarzach, kilku nieoczekiwanych zmianach schodów i natrafieniu na jeden fałszywy stopień nowa Ślizgonka w końcu odnalazła odpowiednią drogę do lochów. Gdy w końcu się tam znalazła miała zamiar zaczepić kogoś i poprosić by zaprowadził ją do gabinetu profesora Snape’a, jednak szczęście chyba jej sprzyjało, bo w tym samym momencie, zauważyła opiekuna swojego domu wychodzącego z jakiegoś pomieszczenia.
- Panna Adderley, właśnie miałem udać się do dyrektora. Oto twój plan zajęć. Twoje bagaże znajdują się w dormitorium, na pewno je znajdziesz na drzwiach znajdują się tabliczki z nazwiskami. Sowę umieściłem w sowiarni. Pokój Wspólny Slytherinu znajduje się za tamtą ścianą. Jutro znajdę kogoś kto oprowadzi cię po szkole. Teraz żegnam, za kilka minut zaczyna się cisza nocna. – powiedział dość chłodno i wskazał jej ową ścianę prowadzącą do jej domu, przynajmniej na ten rok szkolny.
- Czystość. – powiedziała szeptem Vayolett, kiedy Mistrz Eliksirów zniknął za rogiem. Kamienna ściana zadrżała i rozsunęła się, ukazując wnętrze dosyć sporego pomieszczenia. Dziewczyna weszła do środka i spanikowała, gdy większość uczniów przesiadujących w pokoju spoglądała na nią z niemałym zdziwieniem. Wiedziała, że ten rok nie przyniesie jej nic dobrego, w końcu nie zna tu nikogo, jest inna. Nigdy nie nawiązywała jakiś zażyłych więzi z rówieśnikami, fakt kiedyś miała przyjaciółkę z sąsiedztwa, ale kiedy tamta się wyprowadziła straciły ze sobą jakikolwiek kontakt. Teraz będzie miała okazję by zawiązać nowe znajomości i…
- Liliane? – zawołała podbiegając do skórzanej kanapy stojącej koło kominka, na której siedziała niewysoka blondynka, z lokami do ramion i szaro-zielonymi oczami utkwionymi w jakimś nieznany Vay chłopaku. Ślizgonaka oderwała wzrok od obejmującego ją przystojniaka i rozzłoszczona przekręciła głowę w kierunku intruza, jej tęczówki zmieniły kolor na niebezpiecznie zielony. Panna Adderley już chciała zacząć się tłumaczyć, kiedy blondynka uśmiechnęła się, a kolor jej oczu wrócił do poprzedniego stanu. Dziewczyna poderwała się z kanapy i rzuciła na szyję zakłopotanej uczennicy.
- Vall! Nie widziałam cię od tylu lat! Co Ty tutaj robisz? Jejku nic się nie zmieniłaś! Chociaż, może trochę… Musisz mi wszystko opowiedzieć! – trajkotała uradowana. – A wy na co się gapicie? Nie macie nic ciekawszego do roboty? Jazda mi stąd! – krzyknęła na młodszych uczniów, którzy od samego początku podejrzliwie przypatrywali się tej scenie.
- Oh. Spokojnie Lili, połamiesz mi żebra. – zaśmiała się Vayolett.
- Mam genialny pomysł, chodźmy do mojego pokoju!
- Jasne, ale najpierw chciałabym znaleźć swój.
- Chodź. Dormitoria dziewcząt są tam. – powiedziała Liliane, ciągnąc swoją dawną przyjaciółkę za rękaw płaszcza. – Za to ty, Diabełku zajmij się tymi dzieciakami. – dodała, odwracając się przez ramię do siedzącego na kanapie chłopaka.
- Skąd Ty się tutaj wzięłaś? – zagadnęła, Vayolett, przemierzając za koleżanką korytarz pełen drzwi.
- Kiedy wyprowadziliśmy się z Motherwell, sporo podróżowaliśmy. W końcu ojciec dostał pracę na wpływowym stanowisku w londyńskim Ministerstwie Magii, a ja dostałam list z Hogwartu, więc zostaliśmy w Londynie na stałe. A co działo się u Ciebie przez te wszystkie lata?
- Ugh. Długo by opowiadać, na pewno kiedyś zdradzę ci szczegóły. – odpowiedziała wymijająco.
- To tu! Vayolett Adderley dormitorium nr 213. Szczęściara! Masz prywatne dormitorium, ja mam współlokatorkę z roku, ale jest naprawdę fajna. To co wchodzimy?
- Jasne. – odparła krótko i nacisnęła srebrną, zdobioną klamkę, a drzwi otworzyły się bezszelestnie. Oczom dziewcząt ukazał się sporych rozmiarów pokój urządzony w odcieniach czerni, srebrna i szmaragdu. W rogu pokoju stało wielkie łoże wykonane z ciemnego drewna, otoczone zielonym baldachimem. Niedaleko stała szafka nocna, biurko oraz wygodne krzesło. Na środku stała kanapa, podobna do tej, która znajdowała się w Pokoju Wspólnym oraz mały stolik. Był tu też mały kominek. Wchodząc dalej przyjaciółki zauważył parę drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, a drugie do przestronnej garderoby.
- Całkiem ładnie! – zawołała rozentuzjazmowana Liliane.
- Masz rację. Lil?
- Tak? – zapytała blondynka siadając na kanapie.
- Kim był ten szatyn, z którym siedziałaś? – zagadnęła panna Adderley, uśmiechając się przebiegle.
- Blaise Zabini. Jest na twoim roku. To mój chłopak. – powiedziała uroczo się rumieniąc. – Właśnie! Musisz poznać moich przyjaciół!
- Liliane, nie. Proszę cie, ja dopiero co…
- Przestań! Musisz ich poznać i to już!
- Uhh. Daj mi żyć! – zawołała Vay, uśmiechając się w duchu, tak bardzo brakowało jej tej narwanej blondynki.
- No chodź! – krzyknęła Lili, stojąc już w drzwiach.
- Pozwól mi chociaż zdjąć kurtkę. – odparła dziewczyna, kręcąc głową z dezaprobatą.
            Wchodząc ponownie do Pokoju Wspólnego Vayolett odkryła, że nie ma w nim tak wielu uczniów jak wcześniej. Jedynie siedząca przed kominkiem grupka pozostała na miejscu.
- Chciałam wam kogoś przedstawić. To moja dawna przyjaciółka Vayolett Adderley, jest nową Ślizgonką! – powiedziała Lili, stając przed swoimi przyjaciółmi. Pierwszy z miejsca poderwał się wysoki, dobrze zbudowany brunet o niebieskich oczach.
- Blaise Zabini vel Diabeł, milady. – rzekł teatralnie, całując dłoń Vayolett, która roześmiała się cichutko.
- Nie wydurniaj się Diable! – prychnęła Liliane, sadzając swojego chłopaka ponownie na kanapie i wdrapując się na jego kolana. Kolejną osobą, która postanowiła powitać nową koleżankę była blada, dziewczyna, z brązowymi włosami sięgającymi szyi. Jej czerwone usta wygięte były w delikatnym uśmiechu, a w niebieskich oczach dostrzec można było wesołe iskierki.
- Jestem Arissa Sabre. Znajomi mówią mi Spider. Też jesteś na szóstym roku? – powiedziała, ściskając dłoń nowoprzybyłej.
- Tak.
- To świetnie! W końcu będzie z kim pogadać na lekcjach, bo poziom reprezentowany przez chłopców jest naprawdę mizerny.
- Wypraszam to sobie! – zawołał chudy, ciemny szatyn o głębokich brązowych oczach, po czym stanął obok dziewcząt.
- Teodor Nott. Miło mi cię poznać. – powiedział kłaniając się lekko przed czarownicą.
- Mnie również. – odparła i uśmiechnęła się.
- Nasz poziom wcale nie jest mizerny, po prostu moja kochana dziewczyna nie potrafi docenić magii płynącej z Quidditcha oraz rozmów polegających na strategicznym podejściu i ośmieszeniu Złotego Chłopca. – rzekł Nott, niemal z obrzydzeniem.
- Złotego Chłopca? – zapytała zdziwiona Ślizgonka.
- Nie mów, że nie słyszałaś o Świętym Potterze?!
- Coś mi świta, ale…
- Serio? Dziewczyno czuję, że zostaniemy przyjaciółkami! – zaśmiała się panna Sabre.
- Możecie mi powiedzieć, kim dokładnie jest ten cały Potter? – mruknęła nieśmiało Vayolett.
- Wielki Chłopiec, Który Przeżył mordercze zaklęcie, będąc zaledwie niemowlakiem. Mieszaniec krwi, w durnych okrągłych brylach i zygzakiem odciśniętym na czole. Teraz, już wiesz o kogo chodzi?
- Dobra już wiem, ale chyba nie chcecie mi powiedzieć, że Potter uczy się w Hogwarcie?
- Święte Dziecko Gryffindoru, pupilek starego Trzmiela…
- Nie, tylko nie on. – jęknęła przerażona Vay.
- Podzielam Twoją reakcję, ale uwierz, że kiedy go spotkasz będzie jeszcze gorzej. – powiedział, przysłuchujący się wszystkiemu Blaise.
- Już spotkałam. – westchnęła arystokratka i opadła bezwładnie na sofę.
- Jak to? – zaciekawiła się Arissa.
- Wpadł na mnie, gdy wychodziłam z gabinetu Dyrektora i o zgrozo chciał mnie koniecznie poznać. – burknęła brązowowłosa, na co reszta zgromadzonych parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie wierzę! Pottusia jednak interesują dziewczyny! – zawołał Zabini i ponownie wybuchnął śmiechem, prawie zrzucającym przy tym swoją dziewczynę. Liliane fuknęła na niego oburzona, po czym zeskoczyła z jego kolan i usiadła obok Vall.
- Co powiecie na odrobinę piwa kremowego? I uprzedzę wasze pytania chłopcy, dziś Ognistej nie pijemy. – oznajmiła ostro panna Sabre.
            Po dobrej godzinie luźnej rozmowy, podczas której wszyscy zdążyli już trochę poznać Vayolett, piwo kremowe się skończyło, a zegar właśnie zaczął wskazywać dwunastą.
- Dobra, ale to już ostatnia kolejka! Miało być po dwie butelki na głowę! – prychnęła Spider i oparła głowę na ramieniu Notta.
- Sir, yes, Sir! – zasalutował Diabeł, podrywając się z miejsca i jednoczesnej rozlewając resztę swojego napoju, co jego przyjaciele skomentowali szczerym śmiechem, widząc jego zbolałą twarz, wpatrującą się w mokrą plamę na dywanie.
- Ohh, nie maż się już. Idę po kolejne. – powiedziała Lili i podniosła się z kanpy. – Vay, idziesz ze mną?
- Jasne. – odparła dziewczyna i powędrowała za przyjaciółką w stronę dormitoriów, jednak zanim zdążyły dojść do drzwi kamienna ściana rozsunęła się i stanął w niej wysoki, szczupły blondyn, który wywarł na pannie Adderley niemałe wrażenie.
- Kogoż my tu mamy! – zawołała Liliane i pomachała do przybysza, który w tym czasie wszedł do pomieszczenia i zmierzył spojrzeniem chłodnych, stalowoniebieskich tęczówek wężoustą czarownicę.
- Vayolett, to Draco Malfoy. Draco poznaj Vayolett Adderley, jest nową Ślizgonką. – powiedziała radośnie blondynka.
- Może mi jeszcze powiesz, że jest arystokratką? Wygląda żałośnie. – stwierdził beznamiętnie, a oczy jego koleżanki znów zmieniły barwę. Widząc co się szykuje brązowowłosa postanowiła zareagować. Nie pozwoli obrażać swojej osoby, nie po tym co przeszła.
- Cóż, mogę sobie wyglądać żałośnie, panie Malfoy, ale przynajmniej nie obrażam jak pan, nowo poznanych ludzi. Ciekawe co, na takie zachowanie powiedziałby pana ojciec. – odparła spokojnie dziewczyna i uśmiechnęła się tryumfalnie. Mina, którą przybrał ten idiota, jak to zdążyła go już ochrzcić nowa koleżanka, była po prostu bezcenna. Grupka siedząca przed kominkiem, po raz kolejny dzisiejszego dnia prawie popłakała się ze śmiechu
- Lil, wybacz, ale ja pójdę już spać. Nie mam ochoty, na towarzystwo niektórych osób. – syknęła Vay i pozostawiła w tyle odrętwiałego Malfoya oraz sowich nowych znajomych.

            Kiedy w końcu arystokratka znalazła się w swoim pokoju, marzyła już tylko o jednym – o śnie i wymazaniu z pamięci uśmiechu tego przystojnego idioty.

__________________________________________________________________

A więc zacznę od początku. Ten rozdział chciałabym zadedykować mojej kochanej Mai, która obchodzi dziś urodziny! STO LAT ŁOSIU :* resztę życzeń złożę Ci później...

Chcę powiedzieć, że rozdział IV nie powstałby bez mojej wspaniałej Dark Chocolatte, która to stworzyła część fabuły i dialogów, za co bardzo jej dziękuję!

To chyba na tyle jeśli chodzi o moje dopiski. Kolejny rozdział pojawi się niebawem ponieważ mam już na niego pomysł, teraz wszystko zależy od szkoły.  Prawdę mówiąc kolejny rozdział miał być połączony z tym, ale zabrakło mi czasu, no i uznałam, że co za dużo to niezdrowo.

Dodatkowo chciałam powiedzieć, że wygląd niektórych kanonicznych postaci został zmieniony na potzreby opowiadania, mam nadzieję, ze nikogo to nie urazi. 


To do następnej notki moi kochani! 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział III

III. Niespodziewane          

                                     
            Vayolett siedziała samotnie w kuchni malutkiego, londyńskiego domku. Jej rodzice właśnie odtransportowywali Nicolette do… Indii. Poinformowali ją tylko o tym, że jej wyjazd jest konieczny, i że więcej powiedzą kiedy wrócą. Dziewczyna westchnęła przeciągle, po czym wstała i przy użyciu magii przyrządziła sobie pyszną, porzeczkową herbatę. Z parującym kubkiem w ręku panna Adderley usiadła na parapecie. Rozmyślając, wpatrywała się w malowniczy, jesienny krajobraz za oknem. Wielkie drzewo rosnące w ogrodzie już kilka dni temu zmieniło zabarwienie liści na różnorodne odcienie czerwieni i żółci, które obecnie wirowały na delikatnym wietrze, by po chwili wylądować na ziemi i utworzyć kolorowy dywan. Brązowowłosa obserwowała deszcz, który właśnie zaczął rytmicznie uderzać o szybę i zastanawiała się czy wyjazd jej siostry miał coś wspólnego z wizytą Lucjusza Malfoya sprzed kilku tygodni.  Informacje, które podsłuchała nawet pasowały do tego całego szaleństwa. Vayolett myślała o tym co przydarzyło jej się przez ostatni rok od czasu tego dnia, a później wszystko działo się tak szybko. Powracające wspomnienia. Informacja o wyjeździe. Tajemniczy list. Podróżowanie po świecie. Przyjazd do Lond… zaraz, zaraz. List! Dziewczyna zerwała się na równe nogi, rozlewając przy okazji resztki zimnej herbaty i pobiegła pędem do swojego pokoju. Przewróciła zawartość kufra do góry nogami, przeklinając pod nosem swoje roztargnienie. Po kilkunastu minutach walki z niechcianymi przedmiotami, Vayolett w końcu znalazła upragnioną przesyłkę. List wyglądał dość zwyczajnie. Na pergaminie purpurowym atramentem wypisane było jej imię, nazwisko oraz adres, z drugiej strony koperty widniała ciemna pieczęć przedstawiająca wijącego się węża. Arystokratka prędko przełamała zastygnięty wosk i wyjęła złożoną na pół kartkę. Drżącymi rękoma rozprostowała pergamin i spojrzała na równe, fioletowe litery. Jedno słowo, jedno jedyne słowo, przez które panna Adderley poczuła na karku zimne ciarki. Uważaj.. Vayolett wsadziła pergamin z powrotem do koperty i umieściła ją w bezpiecznym miejscu. Zdezorientowana usiadła na łóżku i przymknęła powieki. Czuła się bardzo dziwnie, ten list przepełniał ją strachem. Po tym wszystkim co przeszła, to jedno słowo mogła odebrać jak groźbę. Co jeśli oni znowu chcą zrobić coś jej rodzinie? Nie. To przecież głupstwo. Wszystko jest już w porządku i sytuacja sprzed roku na pewno nie ma z tym nic wspólnego. Ten list to na pewno pomyłka, albo jakiś głupi żart. Choć dziewczyna starała się wierzyć w ten cichy głosik, który mówił jej, że to nic poważnego mimowolnie zadrżała i poderwała się z łóżka jak oparzona. Za dużo myśli zaczęło zaprzątać jej głowę. Raźnym krokiem ruszyła do szafy i wyciągnęła z niej przyduży, niebieski sweter,  który szybko wciągnęła przez głowę. Po kilku minutach była już w ogródku.
            Chłodny wiatr przedzierał się przez materiał swetra i muskał skórę młodej arystokratki, która zdawała się tego nie zauważać. Siedziała pod drzewem i obserwowała liście, które co rusz lądowały w kałużach pozostawionych przez poranny deszcz. Na świeżym powietrzu myślenie przychodziło jej o wiele łatwiej. Jedyną rzeczą, której teraz jej tu brakowało były skrzypce. Ten nieduży instrument, który pozwalał Vayolett ukazać światu wszystkie targające nią emocje. Niestety zostawiła go w swojej posiadłości, ponieważ rodzice nakazali zabrać im tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz bardzo tego żałowała, gdyż nie mogła poradzić sobie z nawiedzającymi ją pytaniami. Dziewczyna miała nadzieję, że powrót rodziców da jej odpowiedź na chociaż kilka z nich. Panna Adderley podciągnęła nogi pod brodę i objęła je ramionami, kiedy mocny podmuch wiatru zarzucił jej na twarz  burzę brązowych loków. Jeżeli ktoś z jej rodziny zobaczyłby ją w takim stanie, zapewne przeraziłby się nie na żarty, w końcu co nie każdy potomek szlachetnego, czystokrwistego rodu siedzi cały dzień na brudnej ziemi pod drzewem, ubrany w powyciągany sweter i zwykłe ciemne jeansy, obserwując, zmienną o tej porze roku, pogodę. Pomyślawszy o tym, Vayolett niechętnie podniosła się z miejsca i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu. W momencie, w którym przekroczyła próg tarasowych drzwi, niebo przeszyła świetlista błyskawica, a z ciemnych chmur zaczęły spadać wielkie krople deszczu. Dziewczyna zdjęła z nóg trampki, w których rodzice kategorycznie zabraniali jej chodzić i poszła do swojego pokoju z zamiarem schowania ich pod łóżkiem. Kucnęła przy posłaniu i wsunęła buty w najdalszy kąt, tak by nikt ich nie widział, jednak wyciągając rękę natrafiła dłonią na coś śliskiego, twardego i… żywego! Pisnęła przerażona i poderwała się do góry, pech chciał, że potknęła się, tłukąc swoje arystokratyczne siedzenie. W tym samym momencie spod łóżka wysunął się długi wąż o szmaragdowozielonym kolorze i jasnych żółto-zielonych ślepiach wpatrzonych w zdezorientowaną dziewczynę.
- Hari! Przestraszyłeś mnie. – warknęła brązowowłosa i usiadła wygodnie na podłodze. Wąż cichutko podpełznął do dziewczyny, która bez wahania wzięła zwierze na ręce i zaczęła je głaskać. Gad syknął przeciągle i owinął się dookoła jej drobnej ręki, na tyle na ile pozwalała mu jego długość.
Vayolett uśmiechnęła się pod nosem wspominając dzień, w którym dostała Hariego. Były to jej siódme urodziny. Cała rodzina dawała jej różne wygórowane prezenty, które mimo swojej wartości nie wywoływały radości u młodej dziedziczki. Jedynie dziadek dziewczynki nic jej nie dał, zamiast tego zabrał ją do swojej pracowni i pokazał małe urocze stworzonko, które siedziało skulone w terrarium. Gdy panna Adderley szepnęła wężowi by się jej nie bał, ten podpełznął do szyby i spojrzał na nią tymi uroczymi oczami. Dziewczyna od razu polubiła tego malucha, który później stał się jej pupilem. Menofilius powiedział jej, że jeżeli pragnie zachować jego eksperyment to może to zrobić ponieważ jest nieudany. Początkowo zdziwiło ją nazwanie małego, zielonego węża eksperymentem, ale kiedy dziadek powiedział jej, że właśnie trzyma na rękach bazyliszka o mało co nie zemdlała. Jak się później okazało Menofilius pragnął stworzyć udoskonaloną wersję bazyliszka. Bardziej niebezpieczną. Jednak przesadne eksperymentowanie spowodowało odwrócony efekt. Zwierze było bardzo małe, chude, a ponieważ wzrok nie był wstanie nikogo uśmiercić, był jedynie wyostrzony, jego jedyną bronią był jad. Vayolett tamtego dnia nie tylko zyskała pupila, ale dowiedziała się również, że jest wężousta, tak samo jak jej dziadek. Znajomość mowy węży znacznie ułatwiła jej zajmowanie się gadem. Jej siostra nie posiadała tej zdolności i uważała, że jest ona irytująca, gdyż Vay często porozumiewała się ze swoim wężem, nie mówiąc jej o czym z nim „rozmawia”, oraz czasami zdarzało jej się ją obrazić w tej niezrozumiałej dla Nico mowie.
Dziewczyna siedziała tak, wspominając dawne czasy, kiedy w salonie rozległ się trzask.
- Vayolett. Wróciliśmy! Możesz do nas zejść? – krzyknął wyraźnie poruszony Richard.
- Już idę ojcze! – odpowiedziała arystokratka i podniosła się z ziemi, odkładając Hari’ego z powrotem na podłogę.
- Bądź grzeczny. – syknęła przed wyjściem z pokoju do swojego ulubieńca i skierowała się w stronę drzwi. Będąc na korytarzu przejrzała się w lustrze i zamarła. Zapomniała się przebrać! Przecież, jeżeli rodzice zobaczą ją w takim stanie na pewno nie spotka jej nic miłego. W pośpiechu wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni i transmutowała swój nieco mugolski strój w zwykłą, fioletową szatę dzienną. Kolejnym zaklęciem upięła włosy w staranniejszy kok i ruszyła do salonu, dziękując Merlinowi za to, że te wydarzenia pozwalają jej teraz bezkarnie używać magii szybciej niż innym dzieciakom w jej wieku.
- Tak?  - zapytała wchodząc do pokoju i siadając na kanapie obok Eleonore.
- Razem z twoją matką musimy powiedzieć Ci kilka ważnych rzeczy. – zaczął pan Adderley i spojrzał ukradkiem na swoją żonę, która uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
- Chodzi o to córeczko, że Nicoletta wyjechała ponieważ nasz dawny przyjaciel zaproponował jej starz jako asystentce w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. To dla niej wielka szansa, w końcu jest już dorosła. – powiedziała matka dziewczyny i utkwiła w niej wzrok.
- Rozumiem. – przytaknęła cicho.
- Jest jeszcze coś. Za dwa dni wysyłamy cię do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wiem, że doskonale radziłaś sobie do tej pory sama, ale myślę, że to dobre wyjście. Zwłaszcza, że Nicole jest teraz w Indiach i nie może już pilnować ciebie i domu. Jutro zabieram cię na zakupy, na Pokątną, a w środę odtransportujemy cię z mamą do twojej nowej szkoły. Nie ma żadnego ale! – odparł surowo pan domu, widząc sprzeciw malujący się na twarzy swojej najmłodszej latorośli.
- Możesz już odejść i przygotować swój kufer. – dodała Eleonore, a Vayolett bez słowa opuściła salon. Nie mogła uwierzyć w to, że tak nagle pójdzie sobie teraz do szkoły. Przecież ona nigdy nie widywała się z rówieśnikami! Jak ona ma dać sobie radę w szkole?! Zdenerwowana rzuciła się na łóżko i schowała głowę pod poduszkę, jednak nim zdążyła pomyśleć o wszystkim czego dowiedziała się dzisiejszego dnia zasnęła

.

… gwałtownie odsuwam się od urwiska. Zawroty w mojej głowie nadal są zbyt zdradliwe. Zaciskam w dłoniach zardzewiały klucz i rozglądam się dookoła. Kilkanaście metrów od skarpy zauważam małą chatkę. Pochodzę do Carla, który siedzi na ziemi i tępo wpatruje się w horyzont. „Za mną.” – mówię i idę w kierunku domku. Podświadomie wsuwam otrzymany klucz do zamka i przekręcam go. Drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. Wchodzę do środka, a za mną podąża Auror. „Lumos Maxima” – szepczę, a chatka wypełnia się mdłym światłem. W niebieskawej poświacie zauważam jedną izbę, w której znajduje się łóżko, stół i dwa krzesła oraz lodówka. Wyczerpana opadam na posłanie. „Idź spać.” – mówię do Fendrilla, który posłusznie kładzie się na ziemi. Zmęczona przymykam oczy i odpływam w krainę snu. Widzę ciemność. Nieprzeniknioną ciemność i słyszę przerażający krzyk. To dopiero początek.  


___________________________________________________________________________
Cóż mogę powiedzieć. Przepraszam was bardzo za opóźnienia. Miałam drobne problemy z internetem no i ze samą sobą. Ostatnio cierpię na bezsenność co odbija się na moim samopoczuciu, no ale nie ważne. ZASTRZEGAM, ŻE ROZDZIAŁ BEZ BETY!
Rozdział trochę, zagmatwany, ale pisałam go głownie w nocy coś w okolicach 2-3, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie. Może być sporo błędów i literówek. Kolejny rozdział pojawi się na początku września, ponieważ jutro, a właściwie to już dziś za jakieś 4 h wyjeżdżam w góry. Przestaję już ględzić i o ile są tu jeszcze jacyś czytelnicy serdecznie was pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam.

DO ZOBACZENIA !

~DreamyDevil



EDIT: Rozdział już zbetowany! Przepraszam za wszelkie niedogodności. Co do nowego rozdziału już trochę go mam, ale niestety straciłam prawie wszystkie pomysły na dalszy rozwój akcji, więc nie wiem kiedy coś dodam. Zastanawiam się nad zawieszeniem bloga, albo nawet nad ogólnym usunięciem go. Bardzo was wszystkich przepraszam. Ostateczną decyzję podejmę za tydzień.

niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział II

II. Nieznajomy

- Vayolett, wstawaj! Zaraz będziemy na miejscu. – zawołała Nicole i ochlapała siostrę wodą z różdżki.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła oburzona arystokratka, która właśnie została przebudzona ze snu.
- Rodzice kazali Cię obudzić. Czekają na nas przy drzwiach, na następnej stacji wysiadamy. – oznajmiła starsza z dziewcząt i wyszła z przedziału. Vayolett mruknęła coś pod nosem i podniosła się z siedzenia. W zamyśleniu udała się na poszukiwanie rodziny, choć w obecnej chwili jej myśli krążyły wokół tematu dręczących ją koszmarów. Gdy tylko zamykała oczy w jej głowie pojawiały się makabryczne obrazy sennej mary, która nawiedzała ją odkąd dwa tygodnie temu opuściła rodzinny dom. Od tego czasu jej rodzina co kilka dni zmieniała miejsce pobytu. Byli już w Bułgarii, Francji, Rosji i Hiszpanii. Zawitali nawet do Indii, ponieważ Nicole miała tam do załatwienia pewne „sprawy”, o których nikt nie chciał powiadomić najmłodszej dziedziczki. Vayolett uważała, że jej rodzice coś przed nią ukrywają, ale niebyła jeszcze pewna co to właściwie było. Wiedziała jedynie, że coś poszło nie tak, i że ktoś nie życzył jej rodzinie niczego dobrego.
Z zamyślenia wyrwało dziewczynę dopiero ostre szarpnięcie pociągu. Rozejrzała się zdezorientowana i zdała sobie sprawę z tego, że stoi przy swojej rodzinie, która w pośpiechu zbiera bagaże, ponieważ pociąg zaczął powolnie wtaczać się na stację. Przez zabrudzoną szybę wagonu można było zauważyć tablicę z wielkim napisem „KING’S CROSS”. Czwórka czarodziei wysiadła z pociągu i od razu ruszyła w stronę najbliższej ciemnej alejki by tam aportować się w bezpieczne miejsce.

~***~

            Po zadomowieniu się w letniej rezydencji Adderley’ów, rodzice dziewczynek jak zwykle zniknęli bez słowa. Vayolett i Nicole siedziały właśnie na strychu i przeglądały dawno zapomniane pudła. Znalazły jak dotąd stare albumy ze zdjęciami, runiczne zapiski, poniszczone kociołki, dawne modele mioteł i wiele innych „rupieci”.  Z jednego z dzienników dowiedziały się również, że domek, w którym właśnie przebywają był ulubionym miejscem ich dziadka. Choć siostry nie często się z nim widywały  to bardzo go kochały. Wiedziały, że Menofilius Adderley był wielkim czarodziejem, który lubił eksperymentować, jednak świat nigdy nie dowiedział się o jego potajemnych działaniach, tak się przynajmniej wszystkim zdawało. Menofilius zniknął jakieś dziewięć lat temu, nie zostawiając swojej rodzinie żadnej wiadomości, od tego czasu jego wnuczki próbowały dowiedzieć się czegoś na temat jego tajemniczego zaginięcia. Niestety bezskutecznie.
- To nie ma sensu! – zawołała szafirowooka i położyła się na zakurzonej, drewnianej podłodze.
- Nie przesadzaj. Ten dziennik to już jakiś postęp. – odparła Nicole i otworzyła zaklęciem, stojącą w rogu skrzynię.
- Siedzimy tu od samego rana, a dowiedziałyśmy się rzeczy wręcz oczywistych. – powiedziała jej siostra i zdmuchnęła z czoła kilka niesfornych kosmyków, które wyślizgnęły się z jej koka. Znudzona dziewczyna podniosła się na łokciach i obserwowała poczynania siostry. Po dokładnym przejrzeniu skrzyni Nicole natrafiła na grubą księgę w ciemnozielonej okładce, starannie zabezpieczoną metalowymi zdobieniami uniemożliwiającymi otworzenie jej. Vayolett poderwała się z ziemi i wyrwała siostrze znalezisko. Obejrzała zdobycz z każdej możliwej strony po czym uśmiechnęła się przebiegle.
- Zaklepuję! – wrzasnęła i w podskokach ruszyła w kierunku schodów prowadzących na parter.
- Co? – zapytała zdziwiona arystokratka.
- Dopóki nie dowiemy się co to dokładnie jest, ta książka należy do mnie. – odparła spokojnie młodsza panna Adderley i zeszła po schodach w dół. Nicole stała chwilę jak spetryfikowana, a już kilka sekund później pobiegła za tą „wredną, małą Żmiją”, jak zwykła ją nazywać.
Gdy obie dziewczyny wpadły do salonu, rozległ się dźwięk dzwonka. Starsza z sióstr obrzuciła rozbawioną posiadaczkę księgi pogardliwym spojrzeniem i ruszyła w kierunku frontowych drzwi. Ponieważ skrzatka Kostka z rozkazu ich rodziców został w ich rodzinnym dworze, wszystkimi czynnościami musiała zajmować się ona i Vay. Brązowowłosa spojrzała przez magiczny odpowiednik mugolskiego wizjera i zamarła. Na ganku stała wysoka, zakapturzona postać, spod kaptura peleryny można było zauważyć wystające, długie blond włosy. Skołowana arystokratka poprawiła swój wygląd i z wyuczoną powagą otworzyła przed gościem drzwi. Przybysz ściągnął kaptur i skłonił się przed dziewczyną.
- Witam. Czy mam przyjemność rozmawiać z panią  Eleonore? – zapytał chłodno, przeszywając wzrokiem swoją rozmówczynię.
- Również witam. Niestety matki nie ma panie…
- Malfoy. Lucjusz Malfoy. Wybacz mi moje maniery, panienko. – odparł i uśmiechnął się przymilnie.
- Jestem pierworodną córką pani Eleonore. Nazywam się Nicoletta Adderley. – powiedziała i wyciągnęła przed siebie, swoją drobną dłoń, którą Lucjusz od razu ucałował.
- Niezmiernie mi  miło.
- Mnie także. Może wejdzie pan do środka? Rodzice powinni niedługo przybyć. – rzekła przepuszczając mężczyznę w drzwiach. Lucjusz w kompletnej ciszy podążał za Nicole. Kiedy weszli do salonu, nie było w nim Vayolett, ponieważ dziewczyna postanowiła zamknąć się w swoim tymczasowym pokoju i próbowała otworzyć zapieczętowaną księgę znalezioną na strychu. Księga mimo usilnych starań dziewczyny nie miała zamiaru otworzyć przed nią zawartych w sobie sekretów, więc zrezygnowana opadła na łóżko. Ciągłe zmiany otoczenia źle wpływały na jej stan psychiczny. Od paru dni nie mogła spać, nawet eliksir słodkiego snu niewiele pomagał. Nie chciała prosić matki o silniejsze eliksiry, by nie dokładać jej więcej problemu, ale wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi to niedługo wyląduje w tutejszym szpitalu św. Munga. Leżąc tak nawet nie zauważyła, kiedy odpłynęła do krainy Morfeusza.

           
            Widzę przeraźliwie oślepiające światło. Próbuję dostrzec zarys jakiś kształtów, ale to na nic. Ponowie zamykam oczy. Mrugam. Jasność znika. Staram się podnieść, ale czuję, że moje ciało jest  jak z ołowiu. Czuję, że ktoś łapie mnie za ramiona i podnosi do pozycji siedzącej. Widzę przed sobą jakąś osobę, ale światło wydobywające się z końca różdżki przybysza nie pozwala mi odkryć jego tożsamości. Rozglądam się. Spostrzegam, że nadal jestem w lesie. Carl Fendrill nadal siedzi na powalonym pniu. „Nadal powinnam uciekać.” – przebiega mi przez myśl i nie czekając na nic podrywam się z ziemi. Kręci mi się w głowie. Upadam. Przybysz ponowie łapie mnie za ramiona i opiera o pobliskie drzewo. Mam wrażenie, że nie chce zrobić mi krzywdy, jednak nie ufam mu. Słyszę huk i dostrzegam w oddali ogień. Mnóstwo ognia i dławiącego dymu. „Dasz radę się teleportować?” – pyta nieznajomy, choć mam wrażenie, że znam ten głos. Twierdzącym skinieniem głowy odpowiadam na jego słowa. Mężczyzna łapie mnie mocno, a ja czuję jak mój umysł ponownie zostaje zasnuty przez mgłę. „Chodź!” – mówię do Aurora i spoglądam na twarz mojego wybawcy. Widzę jedynie pelerynę nasuniętą na twarz, ale jestem niemal pewna, że go znam. Przybysz łapie Fendrilla, który pod wpływem imperiusa nie stawia żadnego oporu. Czuję charakterystyczne szarpnięcie w okolicach żołądka i zdaję sobie sprawę z tego, że moje nogi oderwały się od podłoża. Ponownie upadam. Podnoszę się na podrapanych ramionach. Zauważam siedzącego nieopodal Carla i stojącego nade mną człowieka w pelerynie. „Dziękuję.” – szepczę, a on jedynie macha ręką. „Uważaj na siebie. Tu nikt Cię nie znajdzie.”- mówi i odwraca się. Słyszę brzdęk upadającego metalu. Spoglądam w tamtą stronę. W blasku księżyca dostrzegam leżący na ziemi klucz. „Zaczekaj!” – wołam i podnoszę przedmiot. „Weź go.” – odpowiada mój wybawca i ostatni raz spogląda w moją stronę. Jego kaptur delikatnie zsuwa się z twarzy, a ostatnią rzeczą którą zapamiętuję są intensywnie szafirowe oczy, wpatrujące się w moją wątłą sylwetkę. Słyszę cichy trzask i mężczyzna znika. Siadam i mocno ściskam w rękach klucz. Zaczyna padać, ale nie zwracam na to uwagi. Krople deszczu mieszają się z moim łzami bezsilności. Dopiero teraz zauważam, że znajduję się na klifie, a pode mną rozpościera się wzburzone może. Wstaję z mokrej ziemi i podchodzę do urwiska. Zaciskam mocno powieki. Wstrzymuję oddech i…

            Vayolett obudziła się cała roztrzęsiona. Choć ten sen nie był tak przerażający jak poprzednie, to był nad wyraz realistyczny.  Arystokratka przetarła oczy i skierowała swoje kroki do łazienki.
- Vayolett, mamy gościa! Zejdź do nas. – zawołała Nico.
- Dajcie mi chwilę. – powiedziała i postanowiła wziąć szybki prysznic. Zarzuciła na siebie delikatną sukienkę i ruszyła w kierunku salonu. Zatrzymała się przed uchylonymi drzwiami i spojrzała przez szparę. W pokoju siedziała jej matka, ojciec oraz jakiś nieznany jej mężczyzna. Dziewczyna przysunęła się najbliżej jak mogła i nasłuchiwała.
- Lucjuszu, przecież wiesz, że nie możemy tego zrobić! – powiedziała Eleonore, wyraźnie zmartwiona.
- Zrozum moja droga, że to jedyne wyjście. Oni będą jej szukać! – warknął blond włosy mężczyzna, którego Vay nie znała.
- On ma racje, skarbie. – przekonywał Richard.
- To jest niebezpieczne!
- Tam nie będą jej szukać. Nie skojarzą faktów. – zapewniał nieznajomy.
- Dobrze. Zgadzam się, ale tylko pod jednym warunkiem… - szepnęła Eleonore, ale reszty wypowiedzi brązowowłosa nie zdołała usłyszeć.
- Niech będzie. Musimy działać szybko. Słyszałem plotki, że powrócił. Być może postanowi skontaktować się z nią. – dodał przybysz. Vayolett postanowiła więc wejść do środka. Niepewnie otworzyła drzwi i uśmiechnęła się sztucznie.
- Matko. Ojcze. Wzywaliście mnie? – zapytała.
- Tak, córko. Poznaj naszego starego przyjaciela. – odparł pan Adderley i wskazał ręką gościa.
- Witam. Jestem Lucjusz Malfoy. A ty to zapewne Vayolett? – zapytał i szarmancko ucałował dłoń dziewczyny.
- Tak, to ja.
- Niezmiernie miło mi Cię poznać. – powiedział blondyn i zmierzył ją swoimi chłodnymi szarymi tęczówkami.
- Vayolett, mogę Cię prosić na chwilkę? – zapytała Elonore i wstała z fotela.
- Oczywiście, matko. – odpowiedziała i wyszła z salonu za swoją rodzicielką. Ta jedynie wręczyła jej bez słowa eliksir usypiający i odprawiła ją do pokoju. Zdezorientowana dziewczyna poszła do siebie, a jej głowie cały czas huczała rozmowa, którą podsłuchała zanim weszła do salonu. Teraz była już stuprocentowo pewna, że coś zagraża jej rodzinie. Niestety była zbyt przemęczona by się nad tym zastanawiać, więc wypiła eliksir i położyła się z nadzieją, że tym razem nie nawiedzą ją żadne koszmary.


________________________________________________________

Oto mamy drugi rozdział. Pragnę go dedykować wszystkim, którzy tak długo czekali oraz mojej becie, która bardzo szybko sprawdziła moje wypociny! Wybaczcie wszelkie opóźnienia! Osobiście powiem, że rozdział mi się nie podoba, ale zakładam, że to przez ponowne pisanie go i to kompletnie w innej koncepcji. Dodatkowo jest strasznie krótki :/ ... Wczoraj straciłam rozdział przez własną głupotę, ponieważ nie zapisałam wszystkiego i wyłączyłam komputer w desperackim akcie ratowania się przed Jeffem the Killerem, którego niespodziewanie dostałam. (JAK JA NIENAWIDZĘ SCREAMER'ÓW.) No nic, mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną mimo wszystko. Kolejny rozdział dodam jak tylko wyleczę się z traumy po horrorach i Jeffie. 

Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz przepraszam! 

~DreamyDevil

wtorek, 25 czerwca 2013

Patronus

Witam wszystkich i z góry przepraszam za wszelkie opóźnienia! Mam straszne urwanie głowy związane z końcem roku, poprawianiem ocen i wszystkim innym.... Obiecuję, że rozdział pojawi się w tym tygodniu! Jestem już w połowie i może dziś wyślę go becie. Nie jestem pewna czy ten rozdział wyjdzie taki jaki miał wyjść, ale nie chcę byście długo czekali. W ramach rekompensaty obiecuję dodać III rozdział o wiele wcześniej i wprowadzę w nim trochę akcji. Obecnie zmykam dalej pisać i chciałabym jeszcze podziękować wszystkim za tyle wyświetleń! 730 wyświetleń bloga to dla mnie naprawdę wiele! Dziękuję również za wszystkie komentarze i mam nadzieję, że nie zniechęciłam was brakiem nowego rozdziału w odpowiednim czasie. No nic... teraz możecie jedynie trzymać kciuki i liczyć na to, że wena mnie nie opuści i będę miała czas, żeby nadrobić zaległości!

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i jeszcze raz was przepraszam!

~DreamyDevil


EDIT: 

Żeby nie było, że puszczam słowa na wiatr zapowiadam rozdział na niedzielę! Ponieważ, dziś już raczej nie zdołam dokończyć rozdziału, a wiem, że moja kochana beta też ma sporo na głowie to myślę, że dla wszystkich będzie lepiej, kiedy rozdział pojawi się w weekend.

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział I

I. Cienie przeszłości            

 Dwie dziewczyny wylegiwały się na puchatym, czarnym dywanie przed rozpalonym kominkiem. Jedna wysoka, szczupła o ciemnobrązowych, falowanych włosach do pasa, naturalnie czerwonych ustach, bladej cerze i jasnoniebieskich oczach, otoczonych firanką ciemnych rzęs. Druga troszkę niższa, również szczupła i blada, o idealnej sylwetce, brązowej burzy loków sięgającej jej łopatek, delikatnych różowawych ustach, dużych szafirowych oczach i długich, ciemnych rzęsach. Były niemal jak bliźniaczki, jednak różniły się w pewnych szczegółach, można powiedzieć, że się uzupełniały. Ich charaktery były do siebie bardzo zbliżone, co zapewne było efektem wpajanych im od dzieciństwa zasad. Tak, siostry Adderley dużą wagę przywiązywały do swojego pochodzenia. Matka pochodziła z dobrego, arystokratycznego rodu, tak samo jak ojciec. Ich rodzina skrywała wiele sekretów i chodź ród Adderley’ów był niezwykle stary, to w magicznym świecie mało kto o nim słyszał. No chyba że w czarnomagicznych kręgach. Dziadek dziewczynek prowadził wiele badań związanych z czarną magią, tak samo jak jego ojciec oraz ojciec jego ojca… w skrócie cała ich rodzina parała się zakazanymi dziedzinami magii, a one również podzielały te zainteresowania. Magii uczyły się w domu i nie utrzymywały zbyt wielu kontaktów z rówieśnikami, jedyne spotkania z innymi młodymi czarodziejami i czarownicami odbywały się na przyjęciach urządzanych przez ich rodziny. Brak stałych kontaktów z innymi dzieciakami znacznie zbliżył do siebie siostry i choć różnica wieku między nimi wynosiła sześć lat, to one zdawały się tego nie zauważać. W dzieciństwie często bawiły się w różnych ukrytych pomieszczeniach znajdujących się w ich dworze, dzięki czemu teraz znały go na wylot. Dwór rodu Adderley’ów przypominał mały zameczek. Był on zbudowany z szarej cegły, niektóre ściany porastał bujny bluszcz, bądź też pnące róże, okna były wysokie, a drzwi przypominały wrota do jakiejś tajemnej pieczary, mimo to całość komponowała się uroczo. Ogród otaczający domostwo był wielki i kolorowy. Rosło w nim wiele różnorodnych krzewów, kwiatów, drzew, a nawet ziół. Cała posiadłość ukryta była pomiędzy wzgórzami i zabezpieczona silnymi zaklęciami, by żadni mugole nie odważyli się tu zajrzeć. Zresztą oni i tak nie potrafią patrzeć. W Mortherwell, gdzie mieszkały dziewczynki większość mieszkańców stanowili czarodzieje, więc zabezpieczenia nie były aż tak potrzebne, jednak rodzice woleli działać zapobiegawczo. Często nie było ich w domu, a młode dziedziczki spędzały ten czas na wspólnych ćwiczeniach. Tak było i tym razem.
- Nico uważaj trochę! Jak tak dalej pójdzie podpalisz dywan. – parsknęła śmiechem młodsza z dziewczyn.
- Mówiłam ci już, że masz do mnie nie mówić Nico! – krzyknęła druga, a migoczące iskierki posypały się z końca różdżki, którą trzymała w dłoni.
- Bo co mi zrobisz Nicoletto? – zapytała, uśmiechając się wrednie.
- Ty mała Żmijo zaraz się przekonasz!
- Nie musisz mi schlebiać, wiem, że jestem Żmiją. – odparła siostra Nicole i syknęła przeciągle.
- Vayolett uspokój się w tej chwili!
- Ohh, no dobrze. Wiesz co, chyba pójdę się przejść, mam dość ćwiczeń na dziś.
- Masz rację. Idę do pracowni, może uda mi się przejrzeć tą księgę zanim rodzice wrócą.
- Nie musisz się spieszyć, przecież zanim wrócą z Bułgarii minie mnóstwo czasu. Szkocja wcale nie leży tak blisko, a mama nienawidzi się teleportować. – powiedziała Vayolett i podniosła się z dywanu.
- Wolę nie zostać przyłapana w ich gabinecie z tysiącletnimi woluminami, na które nawet nie pozwalają nam patrzeć.
- Rób jak chcesz, ja idę do ogrodu.
- Tylko przyjdź na kolację! – zawoła za siostrą Nicole.
- Jasne mamo! – odkrzyknęła jej młodsza (prawie)kopia, znikając w drzwiach prowadzących na taras. Vayolett przemierzała żwirowe alejki, korzystając z ostatnich letnich promieni słońca. Uwielbiała tak spacerować w ciszy i spokoju, kiedy nikt jej nie przeszkadzał i nikt nie wymagał od niej nienagannego zachowania, kiedy nikt nie pokładał w niej wygórowanych nadziei. Siedząc tak w ogrodzie na ławeczce otoczonej krzewami ciemnoczerwonych róż i grając na skrzypcach uciekała od codziennych problemów. Niektórzy mogliby się dziwić, że koś taki jak ona ma problemy, w końcu czego może jej brakować? Ma wspaniałą rodzinę, jest piękna, bogata i uzdolniona. Nie jedna osoba zazdrościła jej tego wszystkiego, ale mało kto wiedział ile mrocznych tajemnic skrywa ta dziewczyna. Pomimo jej marnych 16 lat przeżyła stanowczo za wiele. Od dziecka spotykała się z okrucieństwem i widziała sceny, których mała dziewczynka nie powinna oglądać. Wszystko to wpłynęło na jej psychikę i pozwoliło jej stać się zimną i nieugiętą. Od swojej matki nauczyła się zachowywać jak prawdziwa arystokratka. Vayolett czuła, że może wszystko, po tym jak niespełna rok temu jej rodzina została brutalnie zaatakowana. Dziewczyna ledwo uszła z życiem, a jej rodzice cudem uniknęli Azkabanu. Teraz przechodząc niedaleko ścieżki prowadzącej do lasu wszystkie wspomnienia z tego dnia powróciły. Nie wiedzieć czemu skierowała się w stronę miejsca, w którym prawie wyzionęła ducha. Szła coraz szybciej, a kiedy znalazła się między drzewami puściła się pędem wzdłuż wydeptanej ścieżki. Biegła tak długo, aż nie zahaczyła stopą o wystającą gałąź i upadła na ziemię. Dokładnie jak tego pamiętnego dnia.

            Biegnę przed siebie, nie wiem dokąd, ale wiem, że nie mogę się zatrzymać. Czuję jak gałęzie wplątują się w moje włosy i ranią dotkliwie policzki. Suknia zaczepia się o pobliskie krzewy i spowalnia mój szaleńczy wyścig z czasem. Nie zwracam już uwagi na dźwięk rozrywającego się materiału, bo teraz liczy się tylko ucieczka. Wiem, że mogłabym się teleportować, ale jestem zbyt osłabiona, a to mogłoby skończyć się rozszczepieniem, co wcale nie ułatwiłoby mi schronienia się. „Nie mam się jak bronić.” – przebiega mi przez myśl i zaczynam biec jeszcze szybciej, dziękując w duchu za to, że założyłam dziś płaskie buty. Słyszę za sobą potężne kroki, jednak nie mam odwagi sprawdzić do kogo należą. Wróg czy przyjaciel? Wszystko jedno, teraz liczy się tylko ucieczka. Gorset uniemożliwia mi głębsze oddechy przez co szybciej się męczę, ale nie mam czasu żeby o tym myśleć. Biegnę dalej. Kroki przybliżają się do mnie z każdą sekundą, a ja czuję jak opuszczają mnie siły. „Biegnij. Biegnij. Biegnij.” – powtarzam w myślach jak mantrę, niestety na nic mi się to zdaje. Zahaczam o coś nogą. Upadam. Resztką sił przekręcam się na plecy i zauważam nad sobą postać mężczyzny. Próbuję sobie przypomnieć skąd go znam i wtedy to do mnie dociera. To Auror, którego poznałam na jednym z przyjęć organizowanych przez Ministerstwo. Serce podjeżdża mi do gardła, gdy Carl Fendrill wyciąga różdżkę i uśmiecha się perfidnie. „Ministerstwo Magii zawsze miało coś za uszami, dlatego lepiej trzymać się od nich z daleka.” – rozbrzmiewa w mojej głowie głos ojca. Próbuję przeczołgać się w tył, ale czuję jak coś wbija mi się w plecy. Jak w transie sięgam ręką w tamtym kierunku chcąc usunąć przeszkodę. Cały czas nie spuszczam wzroku z stojącego przede mną faceta. Moja dłoń natrafia na coś zimnego i ostrego. Mój sztylet. Chwytam go mocno i wyciągam przed siebie w rozpaczliwym, obronnym geście. Fendrill wybucha śmiechem. „Myślisz, że mnie powstrzymasz? Nie masz różdżki, a tak się składa, że ja mam. Twoi rodzice w tej chwili zapewne zostają skazani na pocałunek dementora, a ty ślicznotko pójdziesz w ich ślady.” – mówi i przybliża się do mnie. Jest blisko. Za blisko. Wyrywa sztylet z moich drżących dłoni i przystawia mi go do gardła. Łzy w moich oczach przysłaniają mi obraz, jednak czuję oddech Aurora na karku. „Myślę, że nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli troszeczkę się zabawimy.” – szepcze mi wprost do ucha i czuje jak zaczyna  zsuwać z moich ramion  rękawy sukni. Chcę krzyczeć, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu, jedynie gorące łzy spływają mi po zaróżowionych od biegu policzkach. Czuję chłodny metal przyciśnięty do mojej szyi i zaczynam panikować. Nagle przypominam sobie wszystko co do tej pory przeżyłam, kim jestem i co osiągnęłam. Strach, który jeszcze niedawno mnie paraliżował zostaje zastąpiony chęcią zemsty. Fendrill rozwiązuje mój gorset. Widzę jak męczy się ze sznurkami zaciśniętymi zaklęciem mego autorstwa. Delikatnie odsuwa sztylet od mojego gardła.  Uśmiecham się niezauważalnie pod nosem i korzystając z jego nieuwagi gwałtownie się podnoszę, wyrywając mu tym samym broń. Odczuwam ból w okolicach obojczyka, ale nie zwracam na to uwagi. Wszystko dzieje się niesamowicie szybko. Przewracam zdezorientowanego mężczyznę, który jeszcze przed chwilą kucał za moim plecami. Zauważam jak próbuje wyciągnąć różdżkę. Podnoszę sztylet do góry. Jeden ruch i wbijam go w jego ramię. Upuszcza magiczny kawałek drewna i z krzykiem wyciąga nożyk ze swojego ciała. Bez namysłu upadam na kolana i chwytam różdżkę. Boję się go zabić. Nie wiem co robić.  Widzę żądzę mordu w jego oczach. „Imperio.” – moje usta bezwiednie wypowiadają formułkę. Auror przestaje się szarpać i posłusznie siada na powalonym pniu drzewa. Rozglądam się. Dopiero teraz zauważam pokaźne rozcięcie biegnące wzdłuż mojego lewego obojczyka, które zaczyna się przy ramieniu, a kończy tuż przy moim gardle. Krew. Moje ręce i  suknia – wszystko we krwi. Robi mi się słabo. Nastaje ciemność. Mdleję.

            Dziewczyna otworzyła oczy i zdała sobie sprawę z tego, że nie jest już w lesie. Usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się teraz w salonie, zdezorientowana zamrugała kilka razy, ponieważ była przekonana do tego, że jeszcze niedawno stała pośrodku lasu.
- Nareszcie wstałaś. Już myślałam, że będę musiała wzywać magomedyków. – oznajmiła Nicole, siadając na fotelu przed siostrą z dwoma kubkami soku z dyni.
- Co się stało? – zapytała niepewnie Vayolett.
- Nie wróciłaś na kolację, więc poszłam cię szukać. Kierując się moim przeczuciem poszłam do lasu i całe szczęście, że znalazłam cię zanim się ściemniło. Znowu to samo?
- Nie wiem o czym mówisz. – odparła młodsza z dziewczyn i ukryła się za kubkiem, ponieważ niemiała ochoty na kontynuowanie tej rozmowy.
- Łazisz całymi dniami po ogrodzie albo lesie, w nocy zamiast spać rzępolisz na tych swoich skrzypkach, a potem zasypiasz gdzie popadnie.
- Ja wcale nie rzępolę!
- No przecież wiem, po prostu lubię się z tobą droczyć.
- Znalazłaś coś w książkach? – zmieniła temat Vay.
- Tak, właściwie całkiem sporo. Wiesz, że… - zaczęła pierworodna córka Adderley’ów, ale huk, który rozległ się na korytarzu przerwał jej wypowiedź. Siostry popatrzyły po sobie i z różdżkami w pogotowiu szybko ruszyły w kierunku hałasu. Gdy tylko zobaczyły dwie zakapturzone postacie, schowały różdżki i uśmiechnęły się promiennie.
- Witajcie moje drogie. – odparła wyższa z postaci i zdjęła pelerynę. Był to wysoki, dość przystojny mężczyzna o ciemnych brązowych włosach i intensywnie niebieskich oczach, w których można było dostrzec wesołe iskierki. Richard Adderley zawsze był radosnym człowiekiem, co ułatwiało mu kontakty z innymi, a to było bardzo przydatne podczas załatwiania interesów.
- Tak się za wami stęskniłam. – załkała matka dziewcząt, kiedy tylko zdjęła płaszcz i przytuliła swoje latorośle.
- Przejdźmy może do salonu, musimy z wami porozmawiać. – powiedział Richard z kamiennym wyrazem twarzy i ruszył przodem w kierunku pokoju. Eleonore uśmiechnęła się do córek uspakajająco i popchnęła je delikatnie. Jej twarz ukazywała zmęczenia, ale nadal była piękna. Miała długie, kręcone brązowe włosy, które teraz upięte były w mizernego koka oraz jasnoniebieskie oczy, wpatrujące się w dziewczynki z matczyną troską.
- Chcemy, żebyście wiedziały, że mamy pewien problem. Nie jest to nic poważnego, ale do jutra nie możemy wam nic powiedzieć, jednak wolelibyśmy, żebyście już dziś wiedziały na czym stoicie, dlatego proszę was spakujcie swoje kufry ponieważ jutro o świcie wyjeżdżamy. – oznajmił pan Adderley i objął swoją żonę.
- Nie. Nic poważnego się nie stało, a teraz idźcie do siebie i przygotujcie się do podróży. – dodała Eleonore, widząc sprzeciw malujący się na twarzach ich córek. Dziewczęta niechętnie pożegnały się z rodzicami i ruszyły prosto do swoich pokoi. Vayolett jednym machnięciem różdżki spakowała wszystkie potrzebne rzeczy i już chciała kłaść się spać, kiedy do jej okna podleciał spory puchacz. Otworzyła okno i odebrała od niego przesyłkę. Trochę się zdziwiła, ponieważ było dość późno, a ona nie utrzymywała kontaktu listownego z nikim, kto mógłby pisać tak nagle. Dodatkowo, koperta była bez nadawcy. Jedynym znakiem szczególnym listu, była pieczęć przedstawiająca wijącego się węża. Vayolett ukryła pergamin w kufrze i położyła się na łożu, nie miała teraz głowy do tajemniczych przesyłek. Jedyne o czym myślała to nękająca ją przeszłość.


___________________________________________________________________

No to mamy pierwszy rozdział! Wiem, że nie jest długi, ale następne będą zapewne dłuższe. Poza tym przepraszam, że dopiero teraz go dodaję, ale obiecałam sobie, że wstawię go kiedy będę miała napisane chociaż trochę rozdziału drugiego. Mam nadzieję, że ten rozdział was nie rozczaruje. Czekam na wszelkie komentarze z opiniami na temat rozdziału oraz radami. :)

Życzę wszystkim miłego weekendu!

~DreamyDevil

PS. Postaram się dziś uzupełnić stronę z bohaterami. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Liebster Award

"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "Dobrze Wykonaną Robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.  Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów, informujesz ich o tym i zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga , który Ciebie nominował!"

Witam wszystkich! 


Właśnie otrzymałam nominację do Liebster Award z czego strasznie się cieszę, dopiero zaczynam, a już udało mi się zyskać coś takiego! Bardzo dziękuje za tą nominację Infernie ! :*



1. Kto jest twoim ulubionym aktorem/aktorką ?
- Hmm... Zdecydowanie Helena Bonhnam Carter, no i Johnny Deep... a ich duet po prostu powala mnie na kolana!
2. Jaki jest twój ulubiony sport?
- Ojejku... jeżeli chodzi o wykonywany przeze mnie sport to chyba ekstremalne wylegiwanie się ;p Ale lubię popatrzeć jak ktoś gra w nogę, albo ręczną.
3. Jaki jest twój ulubiony zespół?
- Nie mam jednego ulubionego zespołu ponieważ kocham ich naprawdę wiele... ale w czołówce definitywnie wskazać mogę Rammstein i Iron Maiden.
4. Co zrobiłabyś z milionem złotych w kieszeni?
- Zaniosłabym je najpierw do sejfu... a potem... hmm... KONCERTY, TATUAŻE, KONCERTY, GORSETY, KONCERTY itd... xD
5. Czy jesteś w kimś fikcyjne zakochana? (Aktor,piosenkarz,sportowiec)
- Richard Kruspe *-* oraz sporo postaci z książek, filmów i seriali (choćby Draco Malfoy - taaak naczytałam się zbyt wielu Fan Fiction)
6. Kogo możesz nazwać swoją najlepszą przyjaciółką/elem
- Ostatnio sama już nie wiem... na pewno moje łóżko! Łóżko nie pyta, ono rozumie.
7. Jakie jest twoje ulubione danie?
- Jeżeli można uznać kawę za danie to macie odpowiedź, a jeśli nie no to może kopytka przyrządzone przez moja babcię <3
8. Masz jakies słabości?
- Tak. Moją słabością są łaskotki ;c i wiele osób to wykorzystuje, poza tym (co mało kto wie i dobrze) mam paniczny lęk przed strzykawkami.
9. Ulubiony serial?
- Pretty Little Liars, Sons of Anarchy oraz The Walking Dead !
10. Jaka piosenka jest twoją ulubioną?
- Ahh.. i znowu nie wiem co wytypować, ale piosenką, do której mam szczególny sentyment jest Dżem - do kołyski .
11. Dlaczego piszesz bloga? I jaka jest twoja wizja?
- Ponieważ chcę się sprawdzić :) A moja wizja jest dość pokrętna... mam sporo pomysłów, ale swoją historią chcę przede wszystkim zaciekawić i dać innym możliwość poznać mój mały świat, do którego uciekam przed wszystkimi zmartwieniami i problemami.


Uffff... no to odpowiedziałam, a teraz czas wytypować blogi... to będzie trudne zadanie no ale postaram się to zrobić! 

Nominuję :


A teraz moje 11 pytań:
1. Co skłoniło Cię do pisania bloga?
2. Twój autorytet?
3. Ulubiony zespół, wokalista/ka?
4. Jakie filmy najbardziej lubisz?
5. Czego się najbardziej boisz?
6. Opisz siebie w trzech słowach (wiem, że to bardziej zadanie, ale chyba się nadaje).
7. Twój ulubiony autor?
8. Jakie było najzabawniejsze wydarzenie w twoim życiu?
9. Jakie jest twoje największe marzenie?
10. Czy grasz w jakieś gry?
11. Co najbardziej kochasz?


No to by było na tyle! Rozdział pojawi się pewnie niedługo, ale postanowiłam go wstawić dopiero kiedy napisze chodź trochę drugiego, żebyście nie musieli długo czekać :)

Pozdrawiam wszystkich i jeszcze raz dziękuję za nominację oraz tyle odsłon na blogu! Nie spodziewałam się tego w tak krótkim czasie! Buźka, wasza mała Rozmarzona Diablica.

niedziela, 2 czerwca 2013

Prolog

Prolog

            Na dworze lał okropny deszcz, a niebo mimo wczesnej godziny było niemal czarne z powodu nagromadzonych na nim chmur. W oddali słychać było uderzenia piorunów, które co jakiś czas oświetlały ponurą okolicę. Wszystko wskazywało na to, że pogoda nie ma zamiaru się poprawić, a letnia burza potrwa przez kilka najbliższych dni. Chodź miasto Motherwell liczyło sporą ilość mieszkańców, a ¾ stanowili czarodzieje to w dni takie jak ten nikt nie wyściubiał nosa z przytulnego domu. Ludzie chowali się w ciepłych mieszkaniach i nie myśleli nawet o opuszczeniu swoich suchych schronień. Całe hrabstwo North Lanarkshire wyglądało jakby było pogrążone w głębokim śnie, jednak bardziej uważny obserwator mógłby zauważyć drobną postać przemierzającą przedmieścia Motherwell. Przybysz powolnym krokiem stąpał po żwirowych alejkach wijących się między wzgórzami znajdującymi się na obrzeżach miasta. Mogłoby się wydawać, że osobnik w ogóle nie zwraca uwagi na deszcz, który zapewne przemoczył go już do suchej nitki, tylko porywisty wiatr, który szarpał kapturem szmaragdowej peleryny nieznajomego wydawał się być dla niego uporczywy. Tajemnicza postać wędrowała ścieżką przy skraju lasu, dopóki nie dotarła do wielkiego dworu, który wyglądem przypominał bardziej mały zamek. Zapewne gdyby nie pogoda, miejsce to byłoby urocze, jednak teraz dwór wyglądał jak rodem z mugolskiego horroru. Kamienne ściany porośnięte bluszczem, pozamykane okiennice i wielkie wrota z kołatką przedstawiającą dziką różę odstraszały przechodniów, chodź w latach swojej świetności zapewne było inaczej. Wygląd domu nie zraził człowieka w pelerynie, który zlewał się wręcz z zielenią bluszczu. Przybysz wpatrywał się w dom przez długi czas, dopiero, gdy silny podmuch wiatru prawie zerwał kaptur z jego głowy, podszedł szybko do drzwi i przy wtórze gromów wymamrotał coś pod nosem, na co wrota uchyliły się ze złowieszczym skrzypnięciem. Krok, drugi, trzeci i postać stanęła w ciemnym korytarzu, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem. W oddali zamigotał płomień świecy, który kołysząc się delikatnie na boki przybliżał się do zakapturzonego osobnika. W delikatnym blasku rzucanym przez ogień można było dostrzec bogate wnętrze dworu oraz dostojnego mężczyznę ubranego w czarny smoking, który trzymał w ręce świecznik. Po chwili mężczyzna przystanął przed przybyszem i uniósł świecę ku górze, tak by rzucała więcej światła.
- Więc znowu się spotykamy, myślałem, że nigdy nie przybędziesz. – powiedział i zlustrował wzrokiem ociekającego wodą gościa. – No co tak stoisz? Chcesz się rozchorować? Wiesz, gdzie co jest, więc nie mam zamiaru cię już niańczyć. – dodał i odwrócił się, a tajemniczy człowiek uśmiechnął się pod nosem. W niknącej poświacie świecy zdjął kaptur płaszcza i podążył za lokajem, jednak zanim ta dwójka zdążyła przekroczyć próg pokoju za ich plecami rozległo się skrzypnięcie otwieranych drzwi.

- Avada Kedavra. – szepnęła postać w pelerynie, a zielony promień oświetlił wnętrze dworku. Mężczyzna w smokingu padł martwy na ziemię, a ostatnim obrazem, który zapamiętał były szafirowe oczy jego oprawcy.


_____________________________________________________

No to mamy prolog, liczę na to, że się spodoba i zaciekawi was nieco :). Pierwszy rozdział też jest już gotowy i poprawiony, więc pojawi się niebawem.
Pozdrawiam DreamyDevil.

sobota, 1 czerwca 2013

Witam wszystkich!

Chciałabym powitać wszystkich na moim blogu!

Jestem tutaj nowa i jeszcze nie do końca się odnajduję, ale mam nadzieję, że szybko się to zmieni. Na tym oto blogu mam zamiar publikować opowiadanie z cyklu fan fiction z serii o HP. Oczywiście jak to w FF nie wszystko będzie się pokrywać z książką, powiem więcej: ta historia, będzie całkowicie odbiegać od podstawowego kanonu. Oczywiście wszelkie prawa do kanonicznych postaci, miejsc itp. należą do J.K.Rowling. Wszystkie inne są całkowicie stworzone przez mój chory umysł.


O czym będzie ta historia?

Tak, to dobre pytanie... główny wątek, będzie się skupiał na postaci pewnej dziewczyny. Młoda czarodziejka pochodząca z arystokratycznej rodziny, która skrywa wiele sekretów. Nie zdradzę za wiele ponieważ jutro mam zamiar wstawić prolog, a on powinien wprowadzić was nieco w mój mały magiczny świat. Mogę zdradzić wam jeszcze, że początkowe rozdziały mało będą miały wspólnego z Hogwartem i  bohaterami z książek pani Rowling, jednak mam nadzieję, że nikogo to nie zniechęci, ponieważ przewiduję wprowadzenie książkowych wątków. Rzecz jasna wszystko w swoim czasie!


Ile rozdziałów przewiduję?

Hmm... tyle, na ile starczy mi chęci i pomysłów! A mogę was zapewnić, że tego drugiego to mi nie brakuje. Tak więc szybko się mnie nie pozbędziecie.


Co ile będą pojawiać się nowe rozdziały?

Z tym będzie różnie, ale wstępnie może co daw tygodnie? Może mniej. Wszystko zależy od mojego wolnego czasu i weny, jednak postaram się dodawać rozdziały dość szybko, ale wszystko według moich możliwości. Ahh... no i zależy to również od mojej bety, którą z tego miejsca serdecznie pozdrawiam! Uwielbiam Cię moja Ty  DarkChocolatte!


Komentarze?

Oczywiście wszystkie będą mile widziane! Krytyka również, o ile będzie ona uzasadniona. Wszelkie rady też się przydadzą ponieważ dopiero zaczynam, jednak proszę o zachowanie kultury.



Teraz coś o realiach opowiadania:
- Wydarzenia z opowiadania będą rozgrywać się na łamach "Księcia Półkrwi", czyli wyobraźcie sobie, że akcja dzieję się w czasie, gdy Harry jest na szóstym roku nauki.
- Miejsca opisane w opowiadaniu będą zróżnicowane. Niektóre z nich istnieją naprawdę, inne wymyśliłam, a jeszcze inne znamy z świata stworzonego przez J.K.Rowling.
- Nowych postaci wprowadzę dość sporo, jednak postaram się przedstawić każdą z nich w przejrzysty sposób oraz będę dodawać krótkie opisy nowo wprowadzonych postaci do zakładki "bohaterowie", którą już wkrótce stworzę.
- Historia będzie zawierać sporo zagadek, tajemnic i niewyjaśnionych spraw, które z czasem się rozwiążą. No właśnie z czasem. Nie wiem jak potoczy się akcja ponieważ mam wiele pomysłów, ale na pewno wyjaśnię wszystkie niezrozumiałości o których napiszę.
- Niektóre fragmenty mogą być dość mroczne, czasem brutalne i po prostu chore, ale taki już będzie klimat tego opowiadania.




No to chyba wszystko co chciałam przekazać w tym poście. Moim pierwszym poście na blogu... ahh... jak to pięknie brzmi. Mam tylko nadzieję, że was nie zniechęciłam w żadnym stopniu. Dodatkowo powiem, że niektórzy mogą mnie znać z komentarzy pod waszymi blogami (głownie Dramione). Tak to ja, znana jako DreamyDevil, która zawsze pisała do was z anonimków i czasami zapominała się pod nimi podpisać. Od teraz komentarze będę zamieszczać już z mojego konta. Tak więc do zobaczenia wkrótce moi mili!


Pozdrawiam wszystkich i mam nadzieję, że choć paru osobą moje wypociny przypadną do gustu!




Wasza szalona DreamyDevil.