czwartek, 22 czerwca 2017

Rozdział VI

VI. Osłupienie

Vayolett przeglądała półki zastawione rozmaitymi słodyczami i zastanawiała się, które z nich powinna kupić. Wszystkie wyglądały bardzo smakowicie. Właśnie wzięła do ręki pudełko Fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta, gdy Silver pociągnął ją za ramię. Odwróciła się i spojrzała na niego pytająco.
- Nie wiem co kupić. – powiedział, spoglądając na Ślizgonkę smutnymi oczami. Dziewczyna roześmiała się i pokręciła głową. Dilemma wyglądał w tym momencie naprawdę uroczo, chociaż Vayolett nie miała zamiaru się do tego przyznać.
- Może to? – zapytała i podała mu trzymaną wcześniej paczkę magicznych słodkości.
- Hm… Dobry pomysł! Do tego kilka Czekoladowych Żab i będę miał co pałaszować w nocy! – uradował się Krukon, po czym odszedł na poszukiwania czekoladek. Panna Adderley, uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do swoich zakupów. Wybrała kilka Kociołkowych Piegusków i Lukrecjowych Różdżek, a następnie podeszła do Silvera, który stał przy ladzie.
Czarodzieje zapłacili za swoje zakupy i wrócili do przerwanej wcześniej rozmowy o poniedziałkowej lekcji run.
- Hej! Silver! – zawołała jakaś dziewczyna o bujnych, brązowych włosach i podeszła do nich. W ręku trzymała grubą książkę, a przez ramię miała przewieszoną szkolną torbę. Vayolett od razu zauważyła szalik w barwach Gryffindoru i zmarszczyła brwi.
- Tak? - spytał chłopak, odwracając się. - Oh, Hermiona. Wybacz nie zauważyłem Cię. Vayolett to jes...
- Hermiona Granger. - przedstawiła się z uśmiechem.
- Jestem Vayolett Adderley. - odparła wyniośle brązowowłosa I dumnie uniosła głowę.
- To nowa Ślizgonka. - oznajmił Silver. - Będzie chodzić z nami na Starożytne runy. - zaczął tłumaczy, ale przerwał mu pewien zbliżający się do nich chłopak.
- O, Hełm. Tutay estes. - wymamrotał piegowaty rudzielec, z ustami pełnymi czekolady i stanął obok. Gryfonka popatrzyła na niego z dezaprobatą .
- Diłęmła i yyy...
- Ronaldzie! - upomniała go Hermiona i zerknęła na nich przepraszająco. Chłopak wytarł w rękaw umorusaną twarz i przełknął resztę jedzenia.
- Wybaczcie mu.
- Hermiono, daj spokój, a Ty Dilemma czego tu szukasz? - burknął Ronald i popatrzył się na chłopaka spode łba. Silver uśmiechnął się iście ślizgońsko.
- Miałem właśnie zaproponować Hermionie wspólny powrót do zamku. - odparł, a rudzielec poczerwieniał na twarzy przez co jego włosy wydawały się jeszcze bardziej płomienne.
- Ron, przedstaw się naszej nowej koleżance. - zaproponowała Granger by jakoś złagodzić sytuację. Chłopak nieco się uspokoił i dopiero teraz zwrócił uwagę na Vay. Zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się głupkowato.
- Cześć, nazywam się Ron Weasly miło mi Cię poznać. - wymamrotał i wyciągnął przed siebie dłoń.
- Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego. - prychnęła Ślizgonka, ignorując zaskoczonego chlopaka, po czym zwróciła się do Hermiony. - Nie pamiętam żebym była wasza koleżanką.
- My już pójdziemy. - stwierdził Silver. Gryfoni byli oburzeni, ale Vayolett to nie obchodziło. Dziewczyna obróciła się dumnie i zrobiła krok w stronę drzwi. Zamarła, gdy za sklepową witryną zauważyła postać odzianą w powłuczystą pelerynę. Osobnik osłaniał się przed porywistym wiatrem i zacinającym deszczem kapturem, który niemal całkowicie zakrywał mu twarz. Panna Adderley nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie szafirowe oczy, które bacznie jej się przyglądały spod kaptura. Postać odwróciła się niespodziewanie i ruszyła przed siebie. Vayolett nie zastanawiała się długo, od razu rzuciła się do biegu. Opuściła sklep i popędziła wzdłuż ulicy, starając się nie stracić z oczu tajemniczego obserwatora. Nie zwracała uwagi na ulewę, ani na to, że zostawiła w sklepie zdezorientowanego Krukona. Biegła ile sił w noga, szybciej nawet niż "tego" dnia. Buty jej przemokły, ale mimo to nie zwalniała. Postać oddalała się od niej z każdą chwilą. Deszcz utrudniał jej widoczność, Ale była pewna, że jej "ofiara" skręcił w boczną alejkĘ. Czarownica ostatkiem sił zwiększyła prędkość i... wpadła na kogoś z impetem, tuż przed zakrętem. Prawie się przewróciła, jednak ktoś trzymał ją w swoich silnych ramionach. Chciała wyciągnąć różdżkę, wyszarpnąć się albo zacząć krzyczeć. Myśli kotłowały głowie się w jej głowie, a Vayolett nie potrafiła nic zrobić.
- Nic Ci nie jest? - zapytał znajomy głos. Dziewczyna podniosła głowę i ujrzała wpatrzone w nią stalowoszare tęczówki pewnego idioty.
- Wszystko w porządku. - burknęła, przeklinając go w myślach.
- Pedziłaś jakby Cię Rogogon gonił. - stwierdził Draco, nie odrwając od niej wzroku. Młoda Adderleyówna postanowiła się odsunąć, ponieważ nadal tkwiła w ramionach Malfoya. Speszony chłopak puścił ją i poprawił trzymany w ręce parasol.
- Wydawało mi się... Zresztą nie ważne. - powiedziała Ślizgonka i zadrżała.
- Przemokłaś. - odkrywczo zauważył Smok. Zdjął z szyi szalik w barwach Domu Węża i założył go brązowowłosej.
- D... dzięki. - mruknęła zaskoczona Vay i zarumieniła się.
- Vayolett! - z oddali rozległ się krzyk Silvera.
- Tylko nie myśl, że możesz go zatrzymać. - odparł Draco i uśmiechnął się ironicznie, gdy podbiegł do nich Dilemma.
- Tu jesteś! Nieźle mnie wystraszyłaś. - powiedział Krukon i wcisnął się pod parasol.
- Nie tylko Ciebie. - dodał Malfoy, powracając do swojej chłodnej arystokratycznej maski.
- Żebyście wiedzieli! - zawołał rozbawiony chłopak i parsknął śmiechem.
- Silv? - zapytała Vayolett dotykając ramienia kolegi. Czarodziej uspokoił się na chwilę i opowiedział znajomym o Bliznowatym, który pojawił się znikąd i maślanym wzrokiem wpatrywał się w drzwi za którymi zniknęła panna Adderley.
- A kiedy zaczął rwać włosy z głowy i prawie się rozpłakał z nerwów, po odkryciu Twojego zniknięcia, Granger strzeliła mu z liścia! - skończył swoją opowieść Silver, a cała trójka wybuchła śmiechem.
- Właśnie zaczęła się cisza nocna. - powiedział po chwili Dracon, zerkając na kieszonkowy zegarek.
- Nie dobrze. - zmartwiła się Ślizgonka.
- Mamy na to sposoby. - wyszczerzył się Dilemma i porozumiewawczo mrugnął do Malfoya. Kilka minut później grupka znajomych ruszyła w kierunku szkoły.

~***~
Gdy tajnymi przejściami dostali się do zamku, Vayolett nie mogła opanować westchnienia ulgi. Ślizgoni pożegnali się na jednym z korytarzy z Silverem, który otworzył przejście ukryte za jedną ze zbroi i zniknął. Oni zaś ruszyli do lochów, uważając by nie natknąć się na woźnego lub jego szpetną kotkę. Draco szedł pierwszy, zalewając okolice mdłym światłem wydobywającym się z jego różdżki. Panna Adderley szła tuż za nim, a woda w jej butach pochlupywała od czasu do czasu. Blisko Pokoju Wspólnego Malfoy nagle wyszeptal "Nox" i zatrzymał się. Dziewczyna o mało na niego nie wpadła, o zgrozo drugi raz w ciągu tego wieczora!
- Słyszysz? - powiedział najciszej jak umiał blondyn.
- Nic nie słyszę. - mruknęła Vay.
- No właśnie. - wyszeptał chłopak i zmarszczył brwi. Rzeczywiście, w lochach panowała nienaturalna cisza. Vayolett wyczuła na sobie wzrok Dracona i nieświadomi wstrzymała oddech. W odległym końcu korytarza zamigotały małe ślepia. „Pani Noris” – pomyślała ślizgonka, przypominając sobie opowieści Liliane. Nerwowo się rozejrzała, jednak w tych ciemnościach nie mogła dostrzec nawet Malfoya. Czarownica chciała się wycofać i znaleźć inną drogę do Pokoju Wspólnego, kiedy tuż za nimi rozległ się łoskot upadającej zbroi i szyderczy chichot.
- La, la, la, la, la, laa… Aaa kogo my tu mamy! – zapiszczał charakterystyczny głosik. Rozbawiony poltergeist przeleciał nad głowami Ślizgonów, a oczy migoczące na końcu korytarza zniknęły. W oddali zdało się słyszeć kroki.
- Irytku! – warknął zdenerwowany Draco.
- Ucziooow…! – zaczął wydzierać się duch.
- Poczekaj! – przerwała mu panna Adderley.
- Chcesz, żebym zawołał Krwawego Barona? – zagroził mu Malfoy, a przerażony irytek natychmiast zamilkł.
- Tylko nie to. – wymamrotał.
- Jeśli nam pomożesz i wytniesz jakiś paskudny numer Filchowi to tego nie zrobimy. – dodał.
- Pamiętaj, nie widziałeś nas tu. – wtrąciła Vayolett.
- Jeśli coś wywiniesz, możesz być pewien, że Baron cię znajdzie. – warknął Dracon. Irytek wyraźnie nie chciał spotkać na swojej drodze ducha Slytehrinu, ponieważ szybko oddalił się korytarzem, w którym jeszcze przed chwilą migotały kocie ślepia. Co jakiś czas słychać było jedynie głośne przekleństwa i dźwięki przewracanych zbroi.
    - Teraz, idziemy. Tylko cicho. - szepnął Malfoy, łapiąc Vayolett za nadgarstek i pewnie ruszając przed siebie.Gdy znaleźli się przed kamienną ścianą, zdążyli jeszcze usłyszeć krzyki wściekłego Filcha, a chwilę później wpadli do pustego Pokoju Wspólnego.
W kominku dogasał już ogień, a wiszący nad nim zegar wskazywał godzinę trzecią. Przemoknięta do suchej nitki Vay usiadła na pufie stojącej tuż obok paleniska i wyciągnęła przed siebie zmarznięte dłonie. Draco podszedł do niej bez słowa i oparł się czołem o chłodną ścianę. Trwali tak, w milczeniu, przez dłuższą chwilę. Ślizgonka, mimo późnej godziny nie czuła zmęczenia. Nie mogła przestać myśleć o szafirowych oczach spoglądających na nią, spod kaptura, przez sklepową witrynę.
- Przeziębisz się. - powiedział nagle Malfoy, wyrywając pannę Addeley z rozmyślań. Zaskoczona dziewczyna drgnęła i spojrzała na Dracona ze zdziwieniem. Blondyn uśmiechnął się półgębkiem, odgarniając mokre kosmyki włosów z czoła. Vayolett poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Nie była pewna, czy spowodowała go temperatura w lochach, czy jego uśmiech. Natychmiast skarciła się w myślach za tak niedorzeczne rozważania i prychnęła.
- Czyżbyś się o mnie martwił? - zapytała z ironią.
- Nie chcę, żeby Liliane się na mnie mściła. - mruknął, na nowo przybierając swój chłodny wyraz twarzy. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Chyba już pójdę. - powiedziała Vay wstając.
- Czemu tak biegłaś? - zapytał niespodziewanie Ślizgon.
- Byłam pewna, że... - Adderley zamilkła i spojrzała na niego nieufnie.
- Spokojnie. To zwykła ciekawość. - zapewnił ją, wzruszając ramionami.
- Widziałeś tam kogoś?
- Masz na myśli coś konkretnego? - zastanowił się Draco, unosząc w górę jedną brew.
- Czy mijał Cię ktoś poza mną? - dopytywała Vayolett, czując jak ogarnia ją przerażenie.
- Nikogo tam nie było... - odparł Malfoy ze spokojem i uważnie przyjrzał się dziewczynie, marszcząc brwi.
- Rozumiem. - powiedziała bardziej do siebie, niż do niego, chociaż nie rozumiała nic. - Nie ważne. Zapomnij o tym.
- Jak chcesz. - rzucił, opierając się plecami o ścianę i krzyżując ramiona.
- A co Ty tam robiłeś o tej porze? - zapytała, chcąc odwrócić jego uwagę, gdyż Draco nadal uważnie się jej przyglądał. - To zwykła ciekawość. - dodała.
- Zasiedziałem się w Trzech Miotłach. - burknął. Vayolett zauważyła, że wyraźnie się spiął, więc nie miała zamiaru naciskać i tak nie chciała dłużej ciągnąć tej rozmowy.
    - Na mnie już czas. Dobranoc. - zawołała, oddalając się szybko w kierunku swojego dormitorium. Draco nic nie odpowiedział, wpatrywał się jedynie pustym wzrokiem w herb Slytherinu wiszący przed nim na ścianie.

Vayolett postanowiła wziąć długą, gorącą kąpiel i wysuszyć w międzyczasie swoje odzienie. Gdy w końcu opuściła łazienkę zauważyła, że zbliża się godzina piąta. Niechętnie stwierdziła, że i tak nie zdąży już zasnąć. Czarownica odniosła suche już ubrania do garderoby i wyciągnęła z niej świeży komplet. Zdecydowała się na gruby, czarny sweter, ponieważ w lochach nie było zbyt ciepło, a po nocnej eskapadzie była pewna, że wyląduje w Skrzydle Szpitalnym z co najmniej katarem. Odkładając na miejsce buty, spostrzegła na ziemi szalik, którego nie oddała Draconowi. Podniosła go, schowała do leżącej w kącie torby i z zamiarem poczekania na znajomych w Pokoju Wspólnym, opuściła swoje dormitorium. Kiedy ponownie się w nim znalazła, zauważyła, że skrzaty zdążyły rozpalić ogień w kominku. Zadowolona rozsiadła się w fotelu stojącym najbliżej źródła ciepła, po czym zapaliła różdżką stojący nieopodal świecznik. Przywołała do siebie znalezioną kilka tygodni temu księgę i dokładnie się jej przyjrzała. Pokrywały ją liczne zdobienia, doskonale widoczne na ciemnozielonej skórze, wśród nich znajdował się pusty okrąg. Wyglądał jakby coś co wcześniej znajdowało się w tym miejscu odpadło lata temu, ponieważ miejsce to zdążyło już nieco wyblaknąć. Wyżłobione miejsce pośrodku okręgu układało się w kształt, którego Vayolett nie potrafiła zidentyfikować. Wyciągnęła więc z torby pergamin, kałamarz i pióro, po czym zaczęła sporządzać dokładne notatki. Co jakiś czas stukała różdżką w metalowe obicia, które zabezpieczały księgę przed otwarciem i mruczała pod nosem różnorakie zaklęcia, bo po chwili powrócić do uzupełniania swoich zapisków. Nim się spostrzegła do salonu ślizgonów zaczęli przybywać uczniowie. Vayolett zebrała swoje rzeczy i upchnęła je w torbie. Przy okazji wyjęła z niej szalik Draco i złożyła go starannie. Część ślizgonów jeszcze spała, inni kierowali się ku wyjściu z Pokoju Wspólnego , a tym samym ku czekającym na nich śniadaniu. Po chwili z tłumu wyłoniła się Arissa.

- Hej Vay! Co Słychać? - zapytała i usiadła na pobliskiej kanapie.
- Hej. Wszystko dobrze, czekałam na was. Gdzie podziała się Lil?
- Oh, nie mogłam jej zwlec z łóżka. - zaśmiała się panna Sabre, a po chwili dodała – Nasza drużyna Quidditcha ma dziś trening, więc Liliane stwierdziła, że ie wstanie, dopóki Blaise z niego nie wróci.
- Cała Lili. - odparła jej rozmówczyni i obie wybuchnęły śmiechem.
- Idę obejrzeć jak sobie radzą po śniadaniu. Pójdziesz ze mną?
- Czemu nie? - zgodziła się Vayolett, gdy tuż obok nich wyrośli jak spod ziemi Malfoy i Nott. Dziewczęta wstały i podeszły do nich, nadal dyskutując o nadchodzącym treningu. Teo przywitał się z nimi i podłapując temat chwycił Arissę pod ramię, by opowiedzieć jej o nowej taktyce, którą chcą dziś zastosować.
- Zapomniałam oddać Ci go wczoraj. Dziękuję. - Vay zwróciła się do Draco i podała mu szalik. Chłopak spojrzał na nią wyniośle, unosząc jedną brew ku górze.
- Nie wiem o co Ci chodzi. Mój szalik w spokoju spoczywa w moim kufrze i uwierz mi, że nie mam zamiaru z nikim się nim dzielić… a już zwłaszcza nie z Tobą. - odparł z cynicznym uśmiechem. Adderley poczuła jak wszystko się w niej gotuje, lecz nim Malfoy zdążył zauważyć, że udało mu się wyprowadzić ją z równowagi, Ślizgonka zarzuciła sobie szalik na szyję i opuściła Pokój Wspólny. Gdy dziewczyna zniknęła w głębi korytarza, Draco uśmiechnął się pod nosem.
Zdenerwowana Vayolett pewnie przemierzała korytarze, a jej szafirowe oczy ciskały gromy w przechodzących uczniów. Pierwszaki uciekały w popłochu na jej widok, a Ślizgonce było to w tej chwili bardzo na rękę, ponieważ nie miała ochoty na wścibskie spojrzenia, zwłaszcza teraz, gdy czuła się upokorzona. Nie rozumiała o co chodzi Malfoyowi, ale jednego była pewna – nie pozwoli mu się tak traktować. Po chwili była już w Wielkiej Sali. Nadal rozzłoszczona podeszła do stołu swojego domu i z impetem rzuciła torbę na ławkę. Kilka osób zerknęło na nią z przestrachem. Ta jednak zignorowała ich szepty i usiadła, nie racząc nikogo nawet spojrzeniem. Nalała sobie szklankę wody i przymknęła powieki, upijając z niej łyk. Musiała się uspokoić. Nagle po sali przebiegł głośny szmer i kilka radosnych okrzyków, ponieważ właśnie pojawiły się sowy z przesyłkami. Vay otworzyła oczy w momencie, w którym jeden z ptaków upuścił grubą kopertę na znajdujący się przed nią talerz. Zaskoczona ślizgonka przyjrzała się adresatowi wypisanemu pochyłymi, cienkimi literami. Od razu rozpoznała pismo swojej siostry i z radością sięgnęła po paczkę. Szybkim ruchem przełamała pieczęć z rodowym herbem i zajrzała do środka. Zauważyła coś wyglądającego jak pliczek akt, poza nimi był tam tylko krótki list. Czytając go, Vayolett szybko zapomniała o cynicznym uśmiechu Malfoya. Z każdą linijką tekstu czuła się coraz bardziej niepewnie. Gdy skończyła, patrzyła otępiałym wzrokiem w rozsypane kartki, leżące przed nią. Zaczęła z niesamowitą prędkością analizować sytuację. Zabrała wszystko, co przyniosła jej sowa i poderwała się z miejsca. Chwyciła torbę i pędem ruszyła ku bibliotece. Wbiegając na schody potknęła się i wylądowała na ziemi. Kilka notatek wysunęło się z jej torby i rozsypało po podłodze.
- Uważaj, jeszcze się zabijesz przed naszymi pierwszymi wspólnymi zajęciami. - zawołał ktoś z góry.
- Hej, Sliver. Wybacz, śpieszę się. - odparła, zerkając na niego i szybko zabrała się za zbieranie papierów.
- Poczekaj, pomogę. Pędziłaś jakby Cię sam Diabeł gonił. - zaśmiał się z własnego żartu i zbiegł po schodach na dół.
- Nie trzeb…
- Ej, ja to skądś znam! - zawołał podnosząc z ziemi rycinę. Krukon dokładnie obejrzał pergamin i podrapał się po głowie. Vay zebrała resztę notatek i rozejrzała się dookoła, by upewnić się, że żadna nie wpadła w niepowołane ręce.
- Skąd?
- Nie jestem pewien… Ale jeśli Ci zależy, mogę poszperać tu i ówdzie. - powiedział z szelmowskim uśmiechem. Jednak widząc jej minę wzruszył ramionami i dodał. - Obiecuję być grzeczny i się nie wtrącać, ani o nic nie pytać. Ot, przyjacielska przysługa.
- Byłoby miło. - Vayolett zdobyła się na delikatny uśmiech. Może pomoc Silvera nie będzie złym pomysłem? Zabrała rysunek z jego rąk i zauważyła wychodzącą z Wielkiej Sali Arissę.
- Mógłbyś nikomu o tym nie mówić? - zapytała niepewnie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - odparł, wykonując gest zamykania buzi na kłódkę. Wyrzucając wyimaginowany kluczyk mrugnął do Vay.
- Cześć wam! Idziecie na trening? Zaraz się zacznie. - zawołała panna Sabre podchodząc do nich. - Zabrałam Twój płaszcz.
- Oh, z miłą chęcią bym do was dołączył, ale sama wiesz jak bardzo piekli się Zabini, kiedy przychodzę na treningi. Chyba obawia się, że zdradzę krukonom, w jak gustowny sposób potrafi spać z miotły.
- No nic. My już pójdziemy. Do zobaczenia. - powiedziała Vayolett, zakładając na siebie płaszcz. Pożegnali się, po czym dziewczęta skierowały się na błonia.

~***~

Trening był naprawdę wyczerpujący. Nowy kapitan drużyny, Urquhart był bardzo wymagający. Wszyscy bardzo się starali, pragnąc wygrać w tym roku Puchar Quidditcha. Jedyną osobą, która nie wykazywała entuzjazmu był Draco. Kiedy inni ślizgoni wypruwali sobie żyły, by nowa taktyka udała się bez żadnych potknięć i nawet Diabeł zachowywał powagę, Malfoy latał nad boiskiem przeoczając już drugi raz złotego znicza, który przefrunął mu niemal przed twarzą. Siedzącym na trybunach siostrą Greengrass i Pansy Parkinson wyraźnie to nie przeszkadzało, ponieważ bardzo głośno wyrażały zachwyt nad cudowną grą chłopaka. Vayolett prychnęła w myślach słysząc kolejne piski radości, gdy Draco przeleciał bliżej trybun. Starała się skupić na rozgrywającej się przed nią grze, ale wyraźnie błądziła myślami gdzieś daleko, podobnie jak pewien blond włosy idiota, który wyraźnie zerkał w stronę trybun. Arissa przeżywała każdy zdobyty punkt i każdy odbity tłuczek, te kilka lat w obecności Notta wyraźnie się na niej odcisnęło. Gdy zbliżała się godzina końca treningu, na horyzoncie pojawiła się cała drużyna Gryffindoru z Potterem na czele. Urquhart wylądował na ziemi i zaczął zwoływać chłopaków. Arissa podbiegła do Teo, który właśnie wylądował i ucieszona dała mu buziaka. Grupa rozchichotanych ślizgonek opuściła właśnie trybuny i zaczęła kierować się w stronę zamku z nadzieją, że zdążą zająć najlepsze miejsca w Pokoju Wspólnym, tak by reszta drużyny chcąc odpocząć wybrała wolne miejsca tuż obok nich. Vayolett powoli podniosła się ze swojego miejsca, najwyżej położonej ławki i już chciała zejść po schodach, gdy w oddali rozległ się krzyk.
- Uwaaaagaaaaa! - zawołał jeden z pałkarzy. Panna Adderley odwróciła się w kierunku krzyku i… dostrzegła lecący w jej kierunku tłuczek, który z całej siły uderzył ją w klatkę piersiową. Ślizgonka poczuła jak brakuje jej powietrza, zachwiała się od mocy uderzenia i przeleciała przez stojące za nią barierki. Ból był okropny, chciała krzyknąć, ale nie była w stanie. Zaczęła się już godzić z twardym lądowaniem, kiedy przed jej oczami zamigotały zielone szaty. Szarpnęło. Ktoś złapał ją niecałe dwa metry nad ziemią. Vayolett poczuła jak wszystko wokół niej wiruje, lecz nim zemdlała dostrzegła jeszcze wpatrujące się w nią stalowoszare tęczówki.


Ląduję na twardej ziemi. Obok mnie upada twardo na ziemię zaklęty auror. Znajdujemy się na polanie, pośrodku lasu. Zaczynało świtać, a czerwone słońce powoli maluje na horyzoncie wzory między ciemnymi chmurami. Podnoszę się i ruszam przed siebie. Nie mogę stać w miejscu. Słyszę jak Carl podąża za mną. Ciężko mi oddychać, teleportacja nigdy mi nie sprzyjała, tak samo jak kolejne upadki. Nagle na skraju lasu zauważam zakapturzoną postać. Bez trudu rozpoznaję w niej nieznajomego, którego ostatnim razem też spotkałam w lesie. O ironio! Przyśpieszam, jednak kłujący ból w piersi uniemożliwia mi bieg. „Nie mogę go zgubić” - przebiega mi przez myśl. Błądzę między drzewami, licząc na to, że przybysz w końcu się zatrzyma. "Łap go!’’ - nakazuję Fendrillowi. Postać jest już bardzo blisko. Auror rzuca się w pogoń. Widzę, jak łapie go za skraj szaty. Już prawie go ma! Przyśpieszam, ignorując zawroty głowy i ból towarzyszący każdemu mojemu krokowi. Carl powala osobnika na ziemię, a ja biegnę jeszcze szybciej. Dobiegam na miejsce i widzę jak leżący na ziemi człowiek obraca się w moją stronę. Nie jest jednak dane zobaczyć mi jego twarzy, ponieważ nogi uginają się pode mną. Świat znowu wiruje, a ja mdleję i upadam tuż obok zakapturzonego prześladowcy.

_______________________________________________________________________

Witajcie! Powróciłam do was po naprawdę długim czasie. I cóż mogę powiedzieć... mam nadzieję, że ktokolwiek ma jeszcze ochotę przeczytać dalszy ciąg tej historii. Nie jest ona idealna i sama nie wiem czy podoba mi się ten rozdział, ale mogę was zapewnić, że mam wiele nowych pomysłów i zapał do pracy. 

DreamyDevil