czwartek, 22 czerwca 2017

Rozdział VI

VI. Osłupienie

Vayolett przeglądała półki zastawione rozmaitymi słodyczami i zastanawiała się, które z nich powinna kupić. Wszystkie wyglądały bardzo smakowicie. Właśnie wzięła do ręki pudełko Fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta, gdy Silver pociągnął ją za ramię. Odwróciła się i spojrzała na niego pytająco.
- Nie wiem co kupić. – powiedział, spoglądając na Ślizgonkę smutnymi oczami. Dziewczyna roześmiała się i pokręciła głową. Dilemma wyglądał w tym momencie naprawdę uroczo, chociaż Vayolett nie miała zamiaru się do tego przyznać.
- Może to? – zapytała i podała mu trzymaną wcześniej paczkę magicznych słodkości.
- Hm… Dobry pomysł! Do tego kilka Czekoladowych Żab i będę miał co pałaszować w nocy! – uradował się Krukon, po czym odszedł na poszukiwania czekoladek. Panna Adderley, uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do swoich zakupów. Wybrała kilka Kociołkowych Piegusków i Lukrecjowych Różdżek, a następnie podeszła do Silvera, który stał przy ladzie.
Czarodzieje zapłacili za swoje zakupy i wrócili do przerwanej wcześniej rozmowy o poniedziałkowej lekcji run.
- Hej! Silver! – zawołała jakaś dziewczyna o bujnych, brązowych włosach i podeszła do nich. W ręku trzymała grubą książkę, a przez ramię miała przewieszoną szkolną torbę. Vayolett od razu zauważyła szalik w barwach Gryffindoru i zmarszczyła brwi.
- Tak? - spytał chłopak, odwracając się. - Oh, Hermiona. Wybacz nie zauważyłem Cię. Vayolett to jes...
- Hermiona Granger. - przedstawiła się z uśmiechem.
- Jestem Vayolett Adderley. - odparła wyniośle brązowowłosa I dumnie uniosła głowę.
- To nowa Ślizgonka. - oznajmił Silver. - Będzie chodzić z nami na Starożytne runy. - zaczął tłumaczy, ale przerwał mu pewien zbliżający się do nich chłopak.
- O, Hełm. Tutay estes. - wymamrotał piegowaty rudzielec, z ustami pełnymi czekolady i stanął obok. Gryfonka popatrzyła na niego z dezaprobatą .
- Diłęmła i yyy...
- Ronaldzie! - upomniała go Hermiona i zerknęła na nich przepraszająco. Chłopak wytarł w rękaw umorusaną twarz i przełknął resztę jedzenia.
- Wybaczcie mu.
- Hermiono, daj spokój, a Ty Dilemma czego tu szukasz? - burknął Ronald i popatrzył się na chłopaka spode łba. Silver uśmiechnął się iście ślizgońsko.
- Miałem właśnie zaproponować Hermionie wspólny powrót do zamku. - odparł, a rudzielec poczerwieniał na twarzy przez co jego włosy wydawały się jeszcze bardziej płomienne.
- Ron, przedstaw się naszej nowej koleżance. - zaproponowała Granger by jakoś złagodzić sytuację. Chłopak nieco się uspokoił i dopiero teraz zwrócił uwagę na Vay. Zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się głupkowato.
- Cześć, nazywam się Ron Weasly miło mi Cię poznać. - wymamrotał i wyciągnął przed siebie dłoń.
- Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego. - prychnęła Ślizgonka, ignorując zaskoczonego chlopaka, po czym zwróciła się do Hermiony. - Nie pamiętam żebym była wasza koleżanką.
- My już pójdziemy. - stwierdził Silver. Gryfoni byli oburzeni, ale Vayolett to nie obchodziło. Dziewczyna obróciła się dumnie i zrobiła krok w stronę drzwi. Zamarła, gdy za sklepową witryną zauważyła postać odzianą w powłuczystą pelerynę. Osobnik osłaniał się przed porywistym wiatrem i zacinającym deszczem kapturem, który niemal całkowicie zakrywał mu twarz. Panna Adderley nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie szafirowe oczy, które bacznie jej się przyglądały spod kaptura. Postać odwróciła się niespodziewanie i ruszyła przed siebie. Vayolett nie zastanawiała się długo, od razu rzuciła się do biegu. Opuściła sklep i popędziła wzdłuż ulicy, starając się nie stracić z oczu tajemniczego obserwatora. Nie zwracała uwagi na ulewę, ani na to, że zostawiła w sklepie zdezorientowanego Krukona. Biegła ile sił w noga, szybciej nawet niż "tego" dnia. Buty jej przemokły, ale mimo to nie zwalniała. Postać oddalała się od niej z każdą chwilą. Deszcz utrudniał jej widoczność, Ale była pewna, że jej "ofiara" skręcił w boczną alejkĘ. Czarownica ostatkiem sił zwiększyła prędkość i... wpadła na kogoś z impetem, tuż przed zakrętem. Prawie się przewróciła, jednak ktoś trzymał ją w swoich silnych ramionach. Chciała wyciągnąć różdżkę, wyszarpnąć się albo zacząć krzyczeć. Myśli kotłowały głowie się w jej głowie, a Vayolett nie potrafiła nic zrobić.
- Nic Ci nie jest? - zapytał znajomy głos. Dziewczyna podniosła głowę i ujrzała wpatrzone w nią stalowoszare tęczówki pewnego idioty.
- Wszystko w porządku. - burknęła, przeklinając go w myślach.
- Pedziłaś jakby Cię Rogogon gonił. - stwierdził Draco, nie odrwając od niej wzroku. Młoda Adderleyówna postanowiła się odsunąć, ponieważ nadal tkwiła w ramionach Malfoya. Speszony chłopak puścił ją i poprawił trzymany w ręce parasol.
- Wydawało mi się... Zresztą nie ważne. - powiedziała Ślizgonka i zadrżała.
- Przemokłaś. - odkrywczo zauważył Smok. Zdjął z szyi szalik w barwach Domu Węża i założył go brązowowłosej.
- D... dzięki. - mruknęła zaskoczona Vay i zarumieniła się.
- Vayolett! - z oddali rozległ się krzyk Silvera.
- Tylko nie myśl, że możesz go zatrzymać. - odparł Draco i uśmiechnął się ironicznie, gdy podbiegł do nich Dilemma.
- Tu jesteś! Nieźle mnie wystraszyłaś. - powiedział Krukon i wcisnął się pod parasol.
- Nie tylko Ciebie. - dodał Malfoy, powracając do swojej chłodnej arystokratycznej maski.
- Żebyście wiedzieli! - zawołał rozbawiony chłopak i parsknął śmiechem.
- Silv? - zapytała Vayolett dotykając ramienia kolegi. Czarodziej uspokoił się na chwilę i opowiedział znajomym o Bliznowatym, który pojawił się znikąd i maślanym wzrokiem wpatrywał się w drzwi za którymi zniknęła panna Adderley.
- A kiedy zaczął rwać włosy z głowy i prawie się rozpłakał z nerwów, po odkryciu Twojego zniknięcia, Granger strzeliła mu z liścia! - skończył swoją opowieść Silver, a cała trójka wybuchła śmiechem.
- Właśnie zaczęła się cisza nocna. - powiedział po chwili Dracon, zerkając na kieszonkowy zegarek.
- Nie dobrze. - zmartwiła się Ślizgonka.
- Mamy na to sposoby. - wyszczerzył się Dilemma i porozumiewawczo mrugnął do Malfoya. Kilka minut później grupka znajomych ruszyła w kierunku szkoły.

~***~
Gdy tajnymi przejściami dostali się do zamku, Vayolett nie mogła opanować westchnienia ulgi. Ślizgoni pożegnali się na jednym z korytarzy z Silverem, który otworzył przejście ukryte za jedną ze zbroi i zniknął. Oni zaś ruszyli do lochów, uważając by nie natknąć się na woźnego lub jego szpetną kotkę. Draco szedł pierwszy, zalewając okolice mdłym światłem wydobywającym się z jego różdżki. Panna Adderley szła tuż za nim, a woda w jej butach pochlupywała od czasu do czasu. Blisko Pokoju Wspólnego Malfoy nagle wyszeptal "Nox" i zatrzymał się. Dziewczyna o mało na niego nie wpadła, o zgrozo drugi raz w ciągu tego wieczora!
- Słyszysz? - powiedział najciszej jak umiał blondyn.
- Nic nie słyszę. - mruknęła Vay.
- No właśnie. - wyszeptał chłopak i zmarszczył brwi. Rzeczywiście, w lochach panowała nienaturalna cisza. Vayolett wyczuła na sobie wzrok Dracona i nieświadomi wstrzymała oddech. W odległym końcu korytarza zamigotały małe ślepia. „Pani Noris” – pomyślała ślizgonka, przypominając sobie opowieści Liliane. Nerwowo się rozejrzała, jednak w tych ciemnościach nie mogła dostrzec nawet Malfoya. Czarownica chciała się wycofać i znaleźć inną drogę do Pokoju Wspólnego, kiedy tuż za nimi rozległ się łoskot upadającej zbroi i szyderczy chichot.
- La, la, la, la, la, laa… Aaa kogo my tu mamy! – zapiszczał charakterystyczny głosik. Rozbawiony poltergeist przeleciał nad głowami Ślizgonów, a oczy migoczące na końcu korytarza zniknęły. W oddali zdało się słyszeć kroki.
- Irytku! – warknął zdenerwowany Draco.
- Ucziooow…! – zaczął wydzierać się duch.
- Poczekaj! – przerwała mu panna Adderley.
- Chcesz, żebym zawołał Krwawego Barona? – zagroził mu Malfoy, a przerażony irytek natychmiast zamilkł.
- Tylko nie to. – wymamrotał.
- Jeśli nam pomożesz i wytniesz jakiś paskudny numer Filchowi to tego nie zrobimy. – dodał.
- Pamiętaj, nie widziałeś nas tu. – wtrąciła Vayolett.
- Jeśli coś wywiniesz, możesz być pewien, że Baron cię znajdzie. – warknął Dracon. Irytek wyraźnie nie chciał spotkać na swojej drodze ducha Slytehrinu, ponieważ szybko oddalił się korytarzem, w którym jeszcze przed chwilą migotały kocie ślepia. Co jakiś czas słychać było jedynie głośne przekleństwa i dźwięki przewracanych zbroi.
    - Teraz, idziemy. Tylko cicho. - szepnął Malfoy, łapiąc Vayolett za nadgarstek i pewnie ruszając przed siebie.Gdy znaleźli się przed kamienną ścianą, zdążyli jeszcze usłyszeć krzyki wściekłego Filcha, a chwilę później wpadli do pustego Pokoju Wspólnego.
W kominku dogasał już ogień, a wiszący nad nim zegar wskazywał godzinę trzecią. Przemoknięta do suchej nitki Vay usiadła na pufie stojącej tuż obok paleniska i wyciągnęła przed siebie zmarznięte dłonie. Draco podszedł do niej bez słowa i oparł się czołem o chłodną ścianę. Trwali tak, w milczeniu, przez dłuższą chwilę. Ślizgonka, mimo późnej godziny nie czuła zmęczenia. Nie mogła przestać myśleć o szafirowych oczach spoglądających na nią, spod kaptura, przez sklepową witrynę.
- Przeziębisz się. - powiedział nagle Malfoy, wyrywając pannę Addeley z rozmyślań. Zaskoczona dziewczyna drgnęła i spojrzała na Dracona ze zdziwieniem. Blondyn uśmiechnął się półgębkiem, odgarniając mokre kosmyki włosów z czoła. Vayolett poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Nie była pewna, czy spowodowała go temperatura w lochach, czy jego uśmiech. Natychmiast skarciła się w myślach za tak niedorzeczne rozważania i prychnęła.
- Czyżbyś się o mnie martwił? - zapytała z ironią.
- Nie chcę, żeby Liliane się na mnie mściła. - mruknął, na nowo przybierając swój chłodny wyraz twarzy. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Chyba już pójdę. - powiedziała Vay wstając.
- Czemu tak biegłaś? - zapytał niespodziewanie Ślizgon.
- Byłam pewna, że... - Adderley zamilkła i spojrzała na niego nieufnie.
- Spokojnie. To zwykła ciekawość. - zapewnił ją, wzruszając ramionami.
- Widziałeś tam kogoś?
- Masz na myśli coś konkretnego? - zastanowił się Draco, unosząc w górę jedną brew.
- Czy mijał Cię ktoś poza mną? - dopytywała Vayolett, czując jak ogarnia ją przerażenie.
- Nikogo tam nie było... - odparł Malfoy ze spokojem i uważnie przyjrzał się dziewczynie, marszcząc brwi.
- Rozumiem. - powiedziała bardziej do siebie, niż do niego, chociaż nie rozumiała nic. - Nie ważne. Zapomnij o tym.
- Jak chcesz. - rzucił, opierając się plecami o ścianę i krzyżując ramiona.
- A co Ty tam robiłeś o tej porze? - zapytała, chcąc odwrócić jego uwagę, gdyż Draco nadal uważnie się jej przyglądał. - To zwykła ciekawość. - dodała.
- Zasiedziałem się w Trzech Miotłach. - burknął. Vayolett zauważyła, że wyraźnie się spiął, więc nie miała zamiaru naciskać i tak nie chciała dłużej ciągnąć tej rozmowy.
    - Na mnie już czas. Dobranoc. - zawołała, oddalając się szybko w kierunku swojego dormitorium. Draco nic nie odpowiedział, wpatrywał się jedynie pustym wzrokiem w herb Slytherinu wiszący przed nim na ścianie.

Vayolett postanowiła wziąć długą, gorącą kąpiel i wysuszyć w międzyczasie swoje odzienie. Gdy w końcu opuściła łazienkę zauważyła, że zbliża się godzina piąta. Niechętnie stwierdziła, że i tak nie zdąży już zasnąć. Czarownica odniosła suche już ubrania do garderoby i wyciągnęła z niej świeży komplet. Zdecydowała się na gruby, czarny sweter, ponieważ w lochach nie było zbyt ciepło, a po nocnej eskapadzie była pewna, że wyląduje w Skrzydle Szpitalnym z co najmniej katarem. Odkładając na miejsce buty, spostrzegła na ziemi szalik, którego nie oddała Draconowi. Podniosła go, schowała do leżącej w kącie torby i z zamiarem poczekania na znajomych w Pokoju Wspólnym, opuściła swoje dormitorium. Kiedy ponownie się w nim znalazła, zauważyła, że skrzaty zdążyły rozpalić ogień w kominku. Zadowolona rozsiadła się w fotelu stojącym najbliżej źródła ciepła, po czym zapaliła różdżką stojący nieopodal świecznik. Przywołała do siebie znalezioną kilka tygodni temu księgę i dokładnie się jej przyjrzała. Pokrywały ją liczne zdobienia, doskonale widoczne na ciemnozielonej skórze, wśród nich znajdował się pusty okrąg. Wyglądał jakby coś co wcześniej znajdowało się w tym miejscu odpadło lata temu, ponieważ miejsce to zdążyło już nieco wyblaknąć. Wyżłobione miejsce pośrodku okręgu układało się w kształt, którego Vayolett nie potrafiła zidentyfikować. Wyciągnęła więc z torby pergamin, kałamarz i pióro, po czym zaczęła sporządzać dokładne notatki. Co jakiś czas stukała różdżką w metalowe obicia, które zabezpieczały księgę przed otwarciem i mruczała pod nosem różnorakie zaklęcia, bo po chwili powrócić do uzupełniania swoich zapisków. Nim się spostrzegła do salonu ślizgonów zaczęli przybywać uczniowie. Vayolett zebrała swoje rzeczy i upchnęła je w torbie. Przy okazji wyjęła z niej szalik Draco i złożyła go starannie. Część ślizgonów jeszcze spała, inni kierowali się ku wyjściu z Pokoju Wspólnego , a tym samym ku czekającym na nich śniadaniu. Po chwili z tłumu wyłoniła się Arissa.

- Hej Vay! Co Słychać? - zapytała i usiadła na pobliskiej kanapie.
- Hej. Wszystko dobrze, czekałam na was. Gdzie podziała się Lil?
- Oh, nie mogłam jej zwlec z łóżka. - zaśmiała się panna Sabre, a po chwili dodała – Nasza drużyna Quidditcha ma dziś trening, więc Liliane stwierdziła, że ie wstanie, dopóki Blaise z niego nie wróci.
- Cała Lili. - odparła jej rozmówczyni i obie wybuchnęły śmiechem.
- Idę obejrzeć jak sobie radzą po śniadaniu. Pójdziesz ze mną?
- Czemu nie? - zgodziła się Vayolett, gdy tuż obok nich wyrośli jak spod ziemi Malfoy i Nott. Dziewczęta wstały i podeszły do nich, nadal dyskutując o nadchodzącym treningu. Teo przywitał się z nimi i podłapując temat chwycił Arissę pod ramię, by opowiedzieć jej o nowej taktyce, którą chcą dziś zastosować.
- Zapomniałam oddać Ci go wczoraj. Dziękuję. - Vay zwróciła się do Draco i podała mu szalik. Chłopak spojrzał na nią wyniośle, unosząc jedną brew ku górze.
- Nie wiem o co Ci chodzi. Mój szalik w spokoju spoczywa w moim kufrze i uwierz mi, że nie mam zamiaru z nikim się nim dzielić… a już zwłaszcza nie z Tobą. - odparł z cynicznym uśmiechem. Adderley poczuła jak wszystko się w niej gotuje, lecz nim Malfoy zdążył zauważyć, że udało mu się wyprowadzić ją z równowagi, Ślizgonka zarzuciła sobie szalik na szyję i opuściła Pokój Wspólny. Gdy dziewczyna zniknęła w głębi korytarza, Draco uśmiechnął się pod nosem.
Zdenerwowana Vayolett pewnie przemierzała korytarze, a jej szafirowe oczy ciskały gromy w przechodzących uczniów. Pierwszaki uciekały w popłochu na jej widok, a Ślizgonce było to w tej chwili bardzo na rękę, ponieważ nie miała ochoty na wścibskie spojrzenia, zwłaszcza teraz, gdy czuła się upokorzona. Nie rozumiała o co chodzi Malfoyowi, ale jednego była pewna – nie pozwoli mu się tak traktować. Po chwili była już w Wielkiej Sali. Nadal rozzłoszczona podeszła do stołu swojego domu i z impetem rzuciła torbę na ławkę. Kilka osób zerknęło na nią z przestrachem. Ta jednak zignorowała ich szepty i usiadła, nie racząc nikogo nawet spojrzeniem. Nalała sobie szklankę wody i przymknęła powieki, upijając z niej łyk. Musiała się uspokoić. Nagle po sali przebiegł głośny szmer i kilka radosnych okrzyków, ponieważ właśnie pojawiły się sowy z przesyłkami. Vay otworzyła oczy w momencie, w którym jeden z ptaków upuścił grubą kopertę na znajdujący się przed nią talerz. Zaskoczona ślizgonka przyjrzała się adresatowi wypisanemu pochyłymi, cienkimi literami. Od razu rozpoznała pismo swojej siostry i z radością sięgnęła po paczkę. Szybkim ruchem przełamała pieczęć z rodowym herbem i zajrzała do środka. Zauważyła coś wyglądającego jak pliczek akt, poza nimi był tam tylko krótki list. Czytając go, Vayolett szybko zapomniała o cynicznym uśmiechu Malfoya. Z każdą linijką tekstu czuła się coraz bardziej niepewnie. Gdy skończyła, patrzyła otępiałym wzrokiem w rozsypane kartki, leżące przed nią. Zaczęła z niesamowitą prędkością analizować sytuację. Zabrała wszystko, co przyniosła jej sowa i poderwała się z miejsca. Chwyciła torbę i pędem ruszyła ku bibliotece. Wbiegając na schody potknęła się i wylądowała na ziemi. Kilka notatek wysunęło się z jej torby i rozsypało po podłodze.
- Uważaj, jeszcze się zabijesz przed naszymi pierwszymi wspólnymi zajęciami. - zawołał ktoś z góry.
- Hej, Sliver. Wybacz, śpieszę się. - odparła, zerkając na niego i szybko zabrała się za zbieranie papierów.
- Poczekaj, pomogę. Pędziłaś jakby Cię sam Diabeł gonił. - zaśmiał się z własnego żartu i zbiegł po schodach na dół.
- Nie trzeb…
- Ej, ja to skądś znam! - zawołał podnosząc z ziemi rycinę. Krukon dokładnie obejrzał pergamin i podrapał się po głowie. Vay zebrała resztę notatek i rozejrzała się dookoła, by upewnić się, że żadna nie wpadła w niepowołane ręce.
- Skąd?
- Nie jestem pewien… Ale jeśli Ci zależy, mogę poszperać tu i ówdzie. - powiedział z szelmowskim uśmiechem. Jednak widząc jej minę wzruszył ramionami i dodał. - Obiecuję być grzeczny i się nie wtrącać, ani o nic nie pytać. Ot, przyjacielska przysługa.
- Byłoby miło. - Vayolett zdobyła się na delikatny uśmiech. Może pomoc Silvera nie będzie złym pomysłem? Zabrała rysunek z jego rąk i zauważyła wychodzącą z Wielkiej Sali Arissę.
- Mógłbyś nikomu o tym nie mówić? - zapytała niepewnie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - odparł, wykonując gest zamykania buzi na kłódkę. Wyrzucając wyimaginowany kluczyk mrugnął do Vay.
- Cześć wam! Idziecie na trening? Zaraz się zacznie. - zawołała panna Sabre podchodząc do nich. - Zabrałam Twój płaszcz.
- Oh, z miłą chęcią bym do was dołączył, ale sama wiesz jak bardzo piekli się Zabini, kiedy przychodzę na treningi. Chyba obawia się, że zdradzę krukonom, w jak gustowny sposób potrafi spać z miotły.
- No nic. My już pójdziemy. Do zobaczenia. - powiedziała Vayolett, zakładając na siebie płaszcz. Pożegnali się, po czym dziewczęta skierowały się na błonia.

~***~

Trening był naprawdę wyczerpujący. Nowy kapitan drużyny, Urquhart był bardzo wymagający. Wszyscy bardzo się starali, pragnąc wygrać w tym roku Puchar Quidditcha. Jedyną osobą, która nie wykazywała entuzjazmu był Draco. Kiedy inni ślizgoni wypruwali sobie żyły, by nowa taktyka udała się bez żadnych potknięć i nawet Diabeł zachowywał powagę, Malfoy latał nad boiskiem przeoczając już drugi raz złotego znicza, który przefrunął mu niemal przed twarzą. Siedzącym na trybunach siostrą Greengrass i Pansy Parkinson wyraźnie to nie przeszkadzało, ponieważ bardzo głośno wyrażały zachwyt nad cudowną grą chłopaka. Vayolett prychnęła w myślach słysząc kolejne piski radości, gdy Draco przeleciał bliżej trybun. Starała się skupić na rozgrywającej się przed nią grze, ale wyraźnie błądziła myślami gdzieś daleko, podobnie jak pewien blond włosy idiota, który wyraźnie zerkał w stronę trybun. Arissa przeżywała każdy zdobyty punkt i każdy odbity tłuczek, te kilka lat w obecności Notta wyraźnie się na niej odcisnęło. Gdy zbliżała się godzina końca treningu, na horyzoncie pojawiła się cała drużyna Gryffindoru z Potterem na czele. Urquhart wylądował na ziemi i zaczął zwoływać chłopaków. Arissa podbiegła do Teo, który właśnie wylądował i ucieszona dała mu buziaka. Grupa rozchichotanych ślizgonek opuściła właśnie trybuny i zaczęła kierować się w stronę zamku z nadzieją, że zdążą zająć najlepsze miejsca w Pokoju Wspólnym, tak by reszta drużyny chcąc odpocząć wybrała wolne miejsca tuż obok nich. Vayolett powoli podniosła się ze swojego miejsca, najwyżej położonej ławki i już chciała zejść po schodach, gdy w oddali rozległ się krzyk.
- Uwaaaagaaaaa! - zawołał jeden z pałkarzy. Panna Adderley odwróciła się w kierunku krzyku i… dostrzegła lecący w jej kierunku tłuczek, który z całej siły uderzył ją w klatkę piersiową. Ślizgonka poczuła jak brakuje jej powietrza, zachwiała się od mocy uderzenia i przeleciała przez stojące za nią barierki. Ból był okropny, chciała krzyknąć, ale nie była w stanie. Zaczęła się już godzić z twardym lądowaniem, kiedy przed jej oczami zamigotały zielone szaty. Szarpnęło. Ktoś złapał ją niecałe dwa metry nad ziemią. Vayolett poczuła jak wszystko wokół niej wiruje, lecz nim zemdlała dostrzegła jeszcze wpatrujące się w nią stalowoszare tęczówki.


Ląduję na twardej ziemi. Obok mnie upada twardo na ziemię zaklęty auror. Znajdujemy się na polanie, pośrodku lasu. Zaczynało świtać, a czerwone słońce powoli maluje na horyzoncie wzory między ciemnymi chmurami. Podnoszę się i ruszam przed siebie. Nie mogę stać w miejscu. Słyszę jak Carl podąża za mną. Ciężko mi oddychać, teleportacja nigdy mi nie sprzyjała, tak samo jak kolejne upadki. Nagle na skraju lasu zauważam zakapturzoną postać. Bez trudu rozpoznaję w niej nieznajomego, którego ostatnim razem też spotkałam w lesie. O ironio! Przyśpieszam, jednak kłujący ból w piersi uniemożliwia mi bieg. „Nie mogę go zgubić” - przebiega mi przez myśl. Błądzę między drzewami, licząc na to, że przybysz w końcu się zatrzyma. "Łap go!’’ - nakazuję Fendrillowi. Postać jest już bardzo blisko. Auror rzuca się w pogoń. Widzę, jak łapie go za skraj szaty. Już prawie go ma! Przyśpieszam, ignorując zawroty głowy i ból towarzyszący każdemu mojemu krokowi. Carl powala osobnika na ziemię, a ja biegnę jeszcze szybciej. Dobiegam na miejsce i widzę jak leżący na ziemi człowiek obraca się w moją stronę. Nie jest jednak dane zobaczyć mi jego twarzy, ponieważ nogi uginają się pode mną. Świat znowu wiruje, a ja mdleję i upadam tuż obok zakapturzonego prześladowcy.

_______________________________________________________________________

Witajcie! Powróciłam do was po naprawdę długim czasie. I cóż mogę powiedzieć... mam nadzieję, że ktokolwiek ma jeszcze ochotę przeczytać dalszy ciąg tej historii. Nie jest ona idealna i sama nie wiem czy podoba mi się ten rozdział, ale mogę was zapewnić, że mam wiele nowych pomysłów i zapał do pracy. 

DreamyDevil

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział V

V. Początek

Vayolett niechętnie zwlekła się z lóżka, z zamiarem przeklęcia osoby stojącej za drzwiami i usilnie próbującej zakłócić jej wypoczynek. Zaspana arystokratka nacisnęła na klamkę, po czym została niespodziewanie odepchnięta w tył, przez Arisse i Liliane, które wpadły do jej pokoju niczym stado chochlików kornwalijskich wypuszczonych z klatki.
- Odbiło wam? – burknęła Ślizgonka, z powrotem rzucając się na łóżko.
- Wstawaj! Niedługo śniadanie! – zawołała Spider i przyłożyła zmęczonej dziewczynie poduszką w głowę.
- Dajcie mi spokój. – jęknęła brązowowłosa i schowała głowę pod „broń” jej koleżanki.
- No z nami nie chcesz spędzić czasu? – zapytała Lili z teatralnym oburzeniem.
- Nie. – mruknęła Vay, siadając w końcu na łóżku.
- Żmija z ciebie. – skwitowała panna Sabre, dosiadając się do Vayolett.
- Nie komplementuj jej tak. – zaśmiała się blondynka.
- Co?
- Nieważne. – syknęła Ślizgonka, a jej nowa koleżanka rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- Jest wężousta. – wyjaśniła Liliane.
- Świetnie! Ej… Chwilka! Tylko ja tu nie mam żadnych zdolności?!
- Nie martw się, ja w przeciwieństwie do Lil, nie często tego używam. Wolałabym by nikt się nie dowiedział, że…
- Pff! Moja metamorfomagia już nie jest tak zabawna jak w dzieciństwie.
- Dobra koniec gadania! Masz dziesięć minut, żeby przebrać się w szatę. Czekamy w Pokoju Wspólnym. – oznajmiła Arissa i razem z młodszą koleżanką opuściła dormitorium nr 213.
            Vayolett niechętnie podążyła do łazienki, by przygotować się do pierwszego dnia w szkole. Po kilku minutach panna Adderley wybiegła z dormitorium, zamykając je szybko zaklęciem i wiążąc w między czasie krawat. Na ustawionych przed kominkiem sofach, siedziała siódemka Ślizgonów, wśród nich dziewczyna rozpoznała młodego Malfoya, który teraz siedział z kamienną twarzą, wpatrując się w pobliskie okno, ukazujące zielonkawą toń jeziora. Kiedy Vay podeszła do grupki uczniów została powitana w bardzo przyjazny sposób, jedynie Draco nie wykazała najmniejszej oznaki entuzjazmu.
            W drodze na śniadanie Liliane i Blaise postanowili oprowadzić ją po kilku miejscach, pokazując jej tajne przejścia i przyszłe sale lekcyjne. Spider i Teo poszli do Wielkiej Sali skrótem, a Draco i dwaj tępo wyglądający Ślizgoni poszli w nieznanym Vayolett kierunku, zaraz po opuszczeniu lochów.
- A oto i Wielka Sala! – zawołał Diabeł, wznosząc ręce w kierunku ogromnych drzwi. Przechadzający się po korytarzu uczniowie spoglądali na niego, jakby dopiero co wypuścili go z oddziału zamkniętego w Szpitalu świętego Munga.
- Zabini! Masz się w tej  chwili uspokoić! – warknęła Lili i pociągnęła swojego chłopaka za szatę. Vayolett, która przyglądała się wszystkiemu z uwagą, musiała przyznać, że byli oni dość specyficzną parą, jednak nie dane jej było dalej rozmyślać na ten temat, ponieważ Blaise złapał obie dziewczyny pod ramię i dziarskim krokiem ruszył przed siebie.
- Puść nas w tej chwili! Wystarczy, że ja mam przez Ciebie zrujnowaną opinię, nie musisz psuć jej Vall pierwszego dnia w szkole! – piekliła się panna Harvelle.
- Och. Skoro tak nalegasz maluszku. – szepnął uwodzicielsko Zabini, po czym odsunął się od dziewcząt. Liliane pokręciła głową z niedowierzaniem i dała znać przyjaciołom, by za nią poszli.
- Nie przejmuj się Ślizgonami, oni szybko Cię zaakceptują. Puchoni z kolei nie robią problemów, wystarczy na nich spojrzeć i od razu uciekają. Część Krukonów jest w porządku, ale radzę uważać na Gryfiątką, bo lubią szukać zaczepki. – powiedziała blondynka, zanim przekroczyli próg pomieszczenia i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Wielka Sala wywarła na Vay sporo wrażenie, najbardziej spodobał się jej zaczarowany sufit, lecz nim dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić Blaise pociągnął ją w stronę jednego z czterech długich stołów. Uczniowie Domu Węża obserwowali ją z nieukrywaną ciekawością. Czarownica uniosła dumnie głowę i usiadła przy stole naprzeciwko Arissy i Notta.
- I jak podoba Ci się Hogwart? – zagadnął Teo, nakładając sobie na talerz croissanta.
- Tu jest naprawdę… - zaczęła Vayolett, ale Diabeł, który zdał sobie sprawę z tego, że rogalik, po którego sięgała ręka Teodora jest ostatnim na tym stole, szybko usiadł po jej prawej stronie i jednym ruchem zabrał koledze sprzed nosa jego przyszłe śniadanie. Grupka znajomych popatrzyła na niego rozbawiona.
- No co? Przecież to ostatni croissant! Nie mogłem pozwolić mu go zjeść! – zaczął tłumaczyć się chłopak.
- Nie gadaj tyle, bo się udławisz. – docięła mu Lili i usiadła na wolnym miejscu koło przyjaciółki.
- Pamiętaj, że złego diabli nie biorą. – rozległ się głos za ich plecami. Panna Adderley odwróciła głowę i ujrzała wpatrzone w nią stalowe tęczówki. Prychnęła w duchu i zajęła się śniadaniem.
- Smoku! Siadaj z nami! Zdobyłem dla ciebie rogalika! – zawołał uradowany Blaise i pokazał Draconowi, talerz z kawałkiem nadgryzionego pieczywa.
- Chyba sobie odpuszczę Diable. – oznajmił Malfoy i obrócił się na pięcie.
- Draco! Draco! Tutaj! Smoku! Zajęłyśmy ci miejsce! – rozległ się nagle piskliwy głosik, gdzieś nieopodal. Nowa Ślizgonka obejrzała się w tamtym kierunku i ujrzała trójkę rozchichotanych dziewczyn. Liliane skrzywiła się na ten dźwięk, a Arissa starała się stłumić parsknięcie. Zdezorientowana Vay spojrzała na chłopców, jednak Teo udawał, że nic nie zauważył, a Zabini uśmiechał się przebiegle.
- Wybaczcie, ale dziś obiecałem, że usiądę z Diabłem i resztą. – bąknął Malfoy i wcisnął się na ławkę po między Vayolett, a Lili.
- Jak, możesz być tak okrutny Smoczku? – zapytała rozbawiona Spider.
- Okrutne to są one! – zaprotestował Draco i zabrał się za jedzenie. Reszta śniadania przebiegła spokojnie, nie licząc Zabiniego, który chcąc wysmarować Smoka kremem z gofra, sam został nim potraktowany. Kiedy większość uczniów, chciała zbierać się na lekcję dyrektor podszedł do mównicy, a panująca w Wielkiej Sali wrzawa natychmiast ucichła.
- Moi drodzy! Chciałbym przypomnieć wam, że już niedługo w naszej szkole odbędzie się Noc Duchów oraz poinformować was o nowej uczennicy, która wczoraj dołączyła do Hogwartu. – po tych słowach wszyscy uczniowie, zaczęli szeptać między sobą lub rozglądać po pomieszczeniu, każdy chciał wiedzieć kim jest ta nowa i do jakiego domu trafiła.
- Proszę o ciszę. Mam nadzieję, że pomożecie odnaleźć się pannie Adderley w nowym otoczeniu i pokażecie jej prawdziwego ducha Hogwartu! Zwracam się tu w szczególności do Ślizgonów. – powiedział Dumbledore, a cały stół Domu Węża wybuchnął oklaskami i okrzykami. Zmieszana Vayolett opuściła głowę i schowała się za kurtyną kręconych włosów z nadzieją na to, że nie zostanie rozpoznana jako „nowa Ślizgonka”. Po chwili młoda czarownica poczuła jak ktoś łapie ją pod ramiona i podnosi do góry, nim zdążyła się obejrzeć Draco i Blaise usadzili ją sobie na barkach by pokazać ją wszystkim. Vay poczuła jak jej serce zaczyna bić w bardzo nienaturalny sposób, jednak nie dała tego po sobie poznać, uśmiechnęła się wyniośle i pomachała do innych Ślizgonów, którzy zbiegli się dookoła by móc ją poznać.
            Kiedy w końcu Vayolett znalazła się z powrotem na ziemi , opuściła wraz z sporą grupką Ślizgonów Wielką Salę, odprowadzana wzrokiem uczniów z innych domów.
- Mamy jeszcze dwadzieścia minut do pierwszej lekcji. – oznajmiła Arissa, siadając na pobliskim parapecie. Vay, która co chwila zalewana była pytaniami, korzystając z okazji  przysiadła się do koleżanki. Dziewczyna zdążyła poznać już całą drużynę Quidditcha oraz kilka rówieśniczek swoich i Liliane. Adderley rozejrzała się po korytarzu. Większość uczniów kierowała się do sal albo pędziła do swoich Pokoi Wspólnych, cześć z nich spoglądała co jakiś czas w ich kierunku.
- Hej! Sili! Tutaj! – wykrzyknął Blaise i zatrzepotał rzęsami.
Jeden z Krukonów, którzy przed chwilą ich minęli, odwrócił się i zmierzył Diabła lodowatym spojrzeniem.
- Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał. – warknął, podchodząc bliżej. Przywitał się z  chłopakami, po czym zwrócił się w stronę siedzących na parapecie dziewcząt.
- Witaj Ari, Lil! – powiedział i uśmiechnął się delikatnie.
- Cześć. Jak tam weekendowa impreza? – zagadnęła Liliane, przesuwając się tak, by Krukon mógł usiąść obok nich.
- Było dość zwyczajnie. – stwierdził, wzruszając ramionami i wskakując na parapet.
- Zawsze tak mówisz. – zaśmiała się panna Sabre.
- My się chyba jeszcze nie znamy. – zwrócił się do Vay.
- Jestem Vayolett Adderley. – przedstawiła się dziewczyna.
- A ja Silver Dilemma. – odparł chłopak i uścisnął dłoń czarownicy.
- Miło mi Cię poznać.
- Mnie również. Jesteś tu nowa? – zapytał, lecz nim usłyszał odpowiedź, wszelkie szumy na korytarzu ucichły.
- Co wy tu jeszcze robicie? – rozległ się cichy, dosadny głos tuż przy grupie znajomych.
- Właśnie mieliśmy iść na lekcje profesorze. – zapewniła Arissa i zeszła z parapetu, poprawiając torbę wiszącą na jej ramieniu.
- Mam taką nadzieję. Za dwie minuty zaczynają się lekcję, a nie chcę odjąć wam kolejnych punktów w tym tygodniu. – warknął Snape i odszedł w kierunku lochów.
- Chodźcie. Do McSztywnej lepiej się nie spóźniać. – burknął Blaise i ruszył w kierunku schodów. Czarodzieje niechętnie przytaknęli Diabłowi, po czym rozeszli się na lekcje.

~***~

            Pierwszy dzień nauki w Hogwarcie minął Vayolett dość szybko i spokojnie. Musiała stawić się dziś u wszystkich nauczycieli, by mogli ocenić jej zdolności magiczne, ponieważ jako jedyna uczennica, nie zdawała ona SUM’ów. Profesor Flitwick był zaskoczony jej znajomością czarów, a na lekcji eliksirów zdobyła nawet kilka punktów dla Slytherinu. Teraz wracała do Pokoju Wspólnego z gabinetu Severusa, który wręczył jej list decydujący o wyborze jej przyszłych zajęć. Po wejściu do pomieszczenia od razu skierowała się w stronę kanapy obleganej przez jej nowych znajomych.
- Co tam masz Vall? – zapytała Lili, gdy jej przyjaciółka rozsiadła się obok niej.
- Wyniki. – odparła dziewczyna, po czym zdenerwowana, zabrała się za czytanie.
- I jak? – zaciekawił się Diabeł, który jeszcze przed chwilą grał z Draconem w szachy czarodziejów.
- No właśnie? W końcu zdawałaś przed Dumbledorem i tą całą Marchbanks z Ministerstwa. – dopytywał Nott.
- Dajcie jej w spokoju przeczytać ten list! – warknęła Arissa i pokręciła głową z dezaprobatą.
- Dzięki, ale już zdążyłam to przeczytać. – powiedziała panna Adderley, uśmiechając się pod nosem.
- Więc na jakie zajęcia masz zamiar uczęszczać? – mruknęła Liliane i rozsiadła się wygodnie.
- Obronę przed czarną magią, zaklęcia, eliksiry, starożytne runy, zielarstwo i astronomię. – wyrecytowała Vay, spoglądając w list.
- Świetnie! Załapiesz się na zajęcia z każdym z nas, no poza runami. – zawołał rozentuzjazmowany Blaise. Draco popatrzył na przyjaciela z nieukrywaną irytacją i podniósł się z fotela.
- Dokąd idziesz Smoku? – zainteresowała się Arissa.
- Wpadnę do Silvera.
- Nie kłopocz się mój drogi! Zaprosiłem go do nas dziś rano. – oznajmił Nott i wyszczerzył się do kumpla. Zanim młody Malfoy zdążył coś odpowiedzieć, kamienna skała ukrywająca wejście do Pokoju Wspólnego zniknęła i do pokoju wszedł oczekiwany Krukon. Draco niechętnie usiadł na swoim miejscu i uśmiechnął się wyniośle.
- Znowu zapomniałeś hasła? – parsknął śmiechem Diabeł.
- Do nas łatwiej się dostać! – żachnął się nowoprzybyły gość.
- Łatwiej?! – oburzył się, niedawno rozbawiony chłopak.
- Jeżeli ktoś jest na tyle inteligentny… - wtrąciła się Lili, a jej chłopak prychnął i zaczął szeptać pod nosem coś o przemądrzałej kołatce.
- Zabini opanuj emocje. Co powiesz na partyjkę szachów, Dilemma?
- Zwracasz się do mnie nazwiskiem Malfoy? – bardziej stwierdził, niż zapytał Krukon. – No cóż, zapowiada się interesująca partyjka.
- Jak zwykle. – mruknął Nott i przysiadł się bliżej szachownicy.
- Draco i Silver grywają razem od dawna, ale jeszcze nigdy żadnemu z nich nie udało się wygrać. – powiedziała Arissa, kiedy Vay zajęła miejsce jej chłopaka i pokręciła głową.
- Są aż tak dobrzy? – spytała zaskoczona dziewczyna, nie odrywając wzroku od malutkich, zaczarowanych figurek.
- Sama zobaczysz. – skwitowała Liliane i ziewnęła przeciągle.

~***~

            Po blisko dwugodzinnej partii magicznych szachów, która po raz kolejny nie została rozstrzygnięta, Vayolett zdążyła polubić Krukona. Wszyscy zebrani zaczęli powoli rozchodzić się do swoich dormitoriów. Jedynie Draco i Silver nadal rozmawiali na temat nowej taktyki, którą zastosował ten pierwszy. Zmęczona wrażeniami dzisiejszego dnia, nowa Ślizgonka podniosła się z kanapy i powolnym krokiem ruszyła w stronę swojego pokoju.  Kiedy tylko przekroczyła jego próg, rzuciła się zmęczona na łoże zasłane zieloną narzutą. Ociągając się, zdjęła z siebie szatę i rozpaliła ogień w kominku. Rozglądając się po pomieszczeniu panna Adderley spostrzegła, że jej torba wraz z listem, który wręczył jej Snape, została w Pokoju Wspólnym. Bardzo niechętnie postanowiła tam wrócić z zamiarem odnalezienia torby i szybkim powrotem do swego dormitorium. Przemykając się wąskim korytarzem próbowała narobić jak najmniej hałasu, zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że jest już grubo po drugiej i większość Ślizgonek smacznie śpi. Kiedy dziewczyna znalazła się w opustoszałym pomieszczeniu, w świetle dogasającego, zielonkawego ognia nie mogła nigdzie dostrzec torby. Podeszła bliżej miejsca, w którym siedziała wraz z grupką znajomych, rozglądając się na wszystkie strony.
- Lumos. – szepnęła odwracając się w stronę pobliskiego fotela i pisnęła przerażona. Zanim jednak dźwięk zdążył na dobre roznieść się po całych lochach, ktoś zasłonił jej usta dłonią.
- Spokojnie, jeszcze obudzisz cały Hogwart. – mruknął Silver i uśmiechnął się nieco zadziornie.
- Salazarze, ale mnie przestraszyłeś! – zganiła Krukona Vayolett.
- Wybacz, nie miałem tego w zamiarze. – zmieszał się chłopak i odsunął od nowej koleżanki, ponieważ obecnie dzieliło ich jedynie kilka cali.
- Co tu robisz? – spytała Vay, rozluźniając się.
- Czekam na jakieś wieści od Smoka. Jeśli nie znajdzie dla mnie jakiegoś wolnego łóżka pewnie przenocuję na waszej kanapie. – zaśmiał się.
- Widzę, że to nie pierwszy raz, kiedy zostajesz na noc w lochach.
- Lubię tu przebywać, czuję się jak u siebie w domu. – odparł, ale widząc pytające spojrzenie rozmówczyni kiwnął głową w kierunku sofy.
- W domu?
- Oh, nie bądź tak zszokowana. Może i Tiara przydzieliła mnie do Ravenclawu, jednak cała moja rodzina od pokoleń była w Slytherinie. Ojciec trochę się zdenerwował, ale matka nie była zaskoczona tym faktem. Cóż, mimo bycia Krukonem mam iście ślizgoński charakter.
- To naprawdę interesujące. – rzekła Vayolett uśmiechając się przyjaźnie. Naprawdę zaczynała lubić tego blondyna.
- A jak było z Tobą? Uczyłaś się wcześniej w Beauxbatons albo innej szkole?
- Nie. Uczyłam się w domu. – burknęła, ucinając temat.
- Przepraszam jeśli Cie uraziłem. Chyba czegoś szukałaś zanim Ci przerwałem.
- Tak. Widziałeś gdzieś moją torbę?
- Wydaje mi się, że leżała pod krzesłem Notta.
- Masz rację! – ucieszyła się dziewczyna i wstała z kanapy. Kucnęła obok krzesła i wyciągnęła spod niego swoją własność.
- Pójdę sprawdzić czy Smok aby nie zapomniał o moim istnieniu.
- Dziękuję za pomoc. – powiedziała Vay.
- Przyjemność po mojej stronie. Miło się z Tobą rozmawiało.
- Mnie również i mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
- Na przykład na którejś z lekcji. O ile chodzisz na transmutację.
- Niestety nie.
- Szkoda, transmutacja i runy to jedyne lekcje, na których moglibyśmy się spotkać. – mruknął Silver.
- To świetnie! Mam zamiar uczęszczać na zajęcia z run.
- Naprawdę?
- Tak.
- W takim razie do jutra.
- Do jutra. – odpowiedziała Ślizgonka i odmachała Silverowi znikającymi za drzwiami prowadzącymi do dormitorium chłopców. Mimowolnie ziewnęła i przerzucając sobie torbę przez ramię wróciła do pokoju. Była okropnie zmęczona, ale myśl o tym, że jutro sobota napawała ją szczerą satysfakcją. Zrzucając z siebie ubrania, powędrowała do łazienki i wzięła szybki prysznic. Przebrała się w pierwszą lepszą piżamę i położyła do łóżka. Zasnęła niebywale szybko, jednak to nie był spokojny sen.


            Słyszę szum fal, roztrzaskujących się o pobliski klif. Chłodny wiatr targa moją poszarpaną suknię, która wygląda teraz jak zwykła szmata, którą skrzaty ścierają podłogi. Uśmiecham się delikatnie wspominając wielkie przygotowania do balu, który miał się odbyć cztery tygodnie temu. Wielki dzień, który przeistoczył się w jeszcze większy koszmar. Mimowolnie potrząsam głową i odpędzam niechciane myśli. Minęło już tyle czasu, a ja nadal trwam bezczynie… Rozglądam się po skalistej okolicy i wzdycham. Zimno, panujące w tym nieznanym mi dotąd miejscu, zaczyna mi doskwierać. Podnoszę się z rozlatującej się ławki, stojącej przed małą, drewnianą chatką i wchodzę do środka. Fendrill siedzi na podłodze wpatrując się bezmyślnie w ogień. Podchodzę do małego kominka i ogrzewam przemarznięte dłonie. Wiatr na zewnątrz się wzmaga i łopocze w spróchniałe deski domku. Muszę działać. Podchodzę do okna z zamiarem zatrzaśnięcia szarpanych wiatrem okiennic. Zamieram. „Tam ktoś jest. Znaleźli nas.” – myślę gorączkowo. Postać, która przed chwilą stała na zewnątrz, znika. Wyciągam różdżkę i kucam. Na czworaka podchodzę do zaklętego aurora. „Teleportuj nas… do Norwegii!” – nakazuję Carlowi. Czuję jego dłoń na moim ramieniu i charakterystyczne szarpnięcie. Kolory wirują przed moimi oczami. Znikamy w momencie, gdy ktoś wywarza drzwi chatki.


            Vayolett obudziła się wcześnie, lecz mimo zmęczenia czuła się świetnie. Sen nie dawał jej już ukojenia. Przez chwilę wylegiwała się w łóżku, rozmyślając. Spojrzała na zegar wiszący na przeciwległej ścianie i wygrzebała się z pościeli. Śniadania w soboty wydawane były dłużej, ale dziewczyna postanowiła zjeść je o zwykłej porze. Ślizgonka poszła się odświeżyć, a następnie powędrowała do garderoby. Wisiało w niej wiele białych koszul i czarnych spódnic. Kilka półek dalej leżały sweterki, będące częścią hogwarckiego mundurka, a tuż za nimi wisiały szaty z dumnym godłem Domu Węża. Znajdowała się tu również większość dostojnych sukien i gorsetów, w których panna Adderley pokazywała się wraz z rodziną. Mniejszą część garderoby zajmowały szaty dzienne oraz, jak to mawiała Eleonore, pospolite ubrania mugoli. Czyli spodnie, swetry, koszule, kilka bluz i inne nie arystokratyczne odzienia. Nie będąc pewną, jak ubierają się w wolne dni uczniowie, Vayolett postanowiła założyć znienawidzone przez matkę czarne spodnie i elegancką niebieską bluzkę podkreślającą jej oczy. Wsunęła na nogi buty i wyszła z garderoby. Podniosła ze stoliczka różdżkę, chowając ją jednocześnie za paskiem od spodni.
- Vaaaaall! Pora wstawać! – krzyknęła Liliane, dobijając się do drzwi. Czarownica otworzyła jej drzwi z uśmiechem na ustach.
- O jednak wstałaś… - zdziwiła się blondynka.
- Jak widzisz. Chwila, czemu masz na sobie płaszcz?
- Właśnie po to tu przyszłam! Zakładaj coś ciepłego, łap torbę pod rękę i biegiemy na śniadanie! Idziemy dziś do Hogsmeade! – zawołała rozentuzjazmowana Lili. – No nie patrz się tak na mnie! Arissa już na nas czeka!
- Już, już. Tylko wezmę płaszcz.
- Czekam w Pokoju Wspólnym! – powiedziała na odchodne młodsza z dziewcząt i zamknęła drzwi. Vayolett wyjęła z torby książki i wpakowała do środka sakiewkę z monetami. Zarzuciła na siebie czarny płaszcz i wybiegła z pokoju, zamykając go za sobą w pośpiechu. „Czemu ja zawsze muszę się śpieszyć?” – pomyślała, wchodząc do przepełnionego uczniami pokoju. Arissa, Liliane i Nott stali nieopodal wyjścia z Pokoju Wspólnego. Dziewczyna podeszła do nich i przywitała się.
            Kilka minut później cała czwórka siedziała przy stole Domu Węża pałaszując śniadanie. Większość uczniów dopiero schodziła się do Wielkiej Sali, więc panował w niej względny spokój, przerywany jedynie wlatującymi co jakiś czas sowami.
- Diabeł i Smok czekają na nas już w miasteczku. – oznajmił Nott, dopijając sok.
- Idziemy? – zapytała Lili, której wyraźnie się nudziło. Grupka przyjaciół opuściła Hogwart i ruszyła w stronę drogi prowadzącej do Hogsmeade. Wcześniej odhaczyli się na liście u Filcha, a Vay wręczyła mu zgodę od rodziców. Przy bramie czekał na nich Silver, z czego panna Adderley niezwykle się ucieszyła. Spacer do miasteczka minął im w przyjemnej atmosferze pogawędek i śmiechu.
- Ile można na was czekać! – zawołał Blaise, gdy tylko znaleźli się na głównej uliczce.
- Nie marudź Diable, zawsze mogłeś iść z nami, zamiast od samego rana okupować Miodowe Królestwo. – dociął mu Krukon.
- Zmarzłem! – powiedział Zabini, ignorując uwagę kumpla.
- Chodź już do środka, marudo. – zaśmiała się Lili i pociągnęła swojego chłopaka za rękę w stronę Pubu pod Trzema Miotłami. W środku przy dużym stole siedział Draco. Kiedy ich zauważył poklepał dłonią ławkę na której siedział. Wszyscy zasiedli wraz z nim i szybko pozbyli się zbędnych płaszczy.
- To co zamawiacie? – zapytał młody Malfoy.
- Dla mnie to co zwykle. – wyszczerzył się Blaise. – Zmarzłem tam bardziej niż podczas ostatniego meczu Quidditcha!
- Na ostatnim meczu wylądowałeś w jeziorze. – zauważył Nott.
- No właśnie!
- A dla was? – zagadnął Draco, przerywając Diabłowi.
- Nie jestem pewna, czy dziś jest dobry dzień na Ognistą… - mruknęła Arissa.
- Ari, przecież to już sobotnia tradycja! – zaśmiał się Silver.
- Niech wam będzie. – burknęła.
- Reszty już nawet nie pytam. – stwierdził Ślizgon, uśmiechając się zadziornie i ruszył w kierunku lady.
- Czy mi się wydawało, czy Draco jest dziś milszy? – szepnęła Vay do pozostałych dziewcząt.
- Nie ciesz się za wcześnie. – mruknęła Liliane. Vayolett spojrzała na blondyna, który rozmawiał z kobietą stojącą za ladą. Ta bez problemu nalała do szklanek Starą Ognistą Whisky Ogdena i z uśmiechem ustawiła je na tacy.
- Jak podoba ci się Hogsmeade? – zwrócił się do niej Dilemma. Ślizgonka spojrzała na siedzącego obok chłopaka i uśmiechnęła się nieco zakłopotana.
- Cóż, nie widziałam zbyt dużo, ale wydaje się być przytulnym miasteczkiem.
- To jedyne miasteczko w Wielkiej Brytanii zamieszkane wyłącznie przez czarodziejów. Jest tu wiele sklepików i kawiarni.
- Chętnie wybiorę się później na przechadzkę.
- Proszę bardzo! – zawołała madame Rosmerta, stawiając na stole tacę ze szklaneczkami wypełnionymi bursztynowym trunkiem. Draco powrócił na swoje miejsce, zabierając po drodze whisky.
            Rozmowy po wypitym alkoholu stały się bardziej otwarte. Vayolett była zaskoczona zachowaniem Dracona, który momentami pozbywał się maski chłodnego arystokraty. Z biegiem czasu pub wypełnił się uczniami po same brzegi i zaczął panować w nim niemały gwar. Przyjaciele opuścili obiad podawany w Hogwarcie, woleli odpocząć w miłym towarzystwie i pośmiać się z Gryfiątek.
- Za godzinę będzie ciemno, powinniśmy się zbierać. – oznajmiła smutno Liliane.
- Racja. Teo i Spider już dawno siedzą w zamku. – westchnął Blaise, który nie był aż takim romantykiem jak Nott i nigdy nie przyszłoby mu do głowy by zabrać Lili na wspólny spacer dookoła jeziora.
- Jest już tak późno? – zdziwiła się Vay.
- Niestety. My będziemy już szli, idziesz z nami Vall? – zapytała panna Harvelle, odbierając płaszcz od Diabła.
- Miałam nadzieję, że odwiedzę jeszcze kilka sklepów.
- Mogę się z Tobą przejść, w końcu nie będziesz sama wracać do zamku. – zaproponował Silver.
 - Byłoby miło. – odparła Vayolett, uśmiechając się.
- A ty Draco? – spytał Zabini, zawiązując pod szyją szalik w barwach Slytherinu.
- Muszę coś jeszcze załatwić.
- Okej stary. To widzimy się w zamku. – zawołał Ślizgon i ruszył za swoją dziewczyną.
- Idziemy? – zagadnął Krukon, podając dziewczynie płaszcz.
- Jasne. Do zobaczenia Draco.
- Żegnajcie. – mruknął blondyn, zerkając na pobliską grupę Puchonów z politowaniem.
            Vayolett i Silver opuścili pub i udali się do pobliskich sklepów. Na dworze wiał porywisty wiatr, a niebo zasnute było masą ciemnych chmur. Pogoda znacznie się pogorszyła od rana, ale nie przeszkadzało to nowym znajomym w spacerowaniu i beztroskiej rozmowie.
- Zaczyna padać i to coraz mocniej. – zauważyła Vay i otarła twarz dłonią.

- Racja. Chodźmy do Miodowego Królestwa, przeczekamy chwilę i zjemy coś pysznego. – zaproponował Dilemma, co jego towarzyszka przyjęła z wielką ochotą. Zapach słodyczy przywitał ich od samego progu, a przyjemne ciepło jeszcze bardziej zachęcało do wejścia. W pomieszczeniu przebywało kilkoro uczniów Hogwartu, którzy robili ostatnie już tego dnia zakupy, wśród nich zdało się dostrzec Złotą Trójcę. Vayolett zmierzyła wzrokiem Pottera i ruszyła pewnie przed siebie. Rozmawiając z Silverem o poniedziałkowych runach, nie zauważyła, że ktoś od dłuższego czasu się jej przygląda…


______________________________________________________________________________
 I oto przedstawiam wam rozdział V! Przepraszam, że was zaniedbałam. W ramach przeprosin dedykuję ten rozdział wszystkim wspaniałym czytelnikom. Zdradzę wam jeszcze, że szykuję małą niespodziankę, jednak nie wiem, kiedy zamieszczę ją na blogu. :) Rozdziały postaram dodawać bardziej regularnie. Następna notka pojawi się na pewno w lipcu. Jeszcze raz przepraszam za moją nieobecność, mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda. Będę wdzięczna za każdy komentarz bo to właśnie one zmotywowały mnie od dalszej pracy. 
Pozdrawiam wszystkich! Do szybkiego zobaczenia! 
                                                                                               DreamyDevil

wtorek, 17 września 2013

Rozdział IV

IV. Nowy świat



            Vayolett już od dobrej godziny spacerowała z ojcem po ulicy Pokątnej, uzupełniając ekwipunek do nowej szkoły. Miała już komplet szat od Madame Malkin, nowiutki kociołek, i zestaw ingrediencji do warzenia eliksirów, teleskop, wagę, pióra, atrament, kilkanaście rolek pergaminu oraz inne rzeczy, które mogą się jej przydać na szóstym roku nauki w Hogwarcie. Właśnie podążała do „Esów i Floresów” by zakupić potrzebne księgi, gdy jej uwagę przykuła wystawa sklepu z sowami. W srebrnej klatce siedziała duża Włochatka o wyjątkowo ciemnym upierzeniu i błyszczących, żółtych oczach. Dziewczyna zatrzymała się przed oszkloną witryną, z zachwytem wpatrując się w zwierze.
- Jest czarująca, prawda? – powiedział Richard, pojawiając się nagle za córką.
- Tak, a w dodatku tak uroczo na nas spogląda! – odparła Vay, nie odrywając wzroku od sowy. Po tych słowach mężczyzna odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
- Na co czekasz? – zapytał , stając na progu sklepu. Panna Adderley pośpiesznie powędrowała za ojcem do wnętrza słabo oświetlonego pomieszczenia, po którym echem niósł się trzepot i skrzek ptaków. Z zaplecza wyszła starsza kobieta w śmiesznych, owalnych okularach, której włosy miejscami pokrywały się siwizną.
- W czym mogę pomóc? – zagadnęła, uśmiechając się uprzejmie.
- Chciałem zapytać o Włochatkę z wystawy , droga pani. – odrzekł Richard.
- Ohh… tak. Ta sowa… ona jest dość… specyficzna. – mruknęła sprzedawczyni, wychodząc zza lady.
- Specyficzna? -   spytała Vayolett nie bardzo wiedząc jak ma to rozumieć.
- Dokładnie… nie przepada za ludźmi, a czasami nawet za innymi sowami. Mam problem ze sprzedaniem jej. Każdy poprzedni właściciel oddawał ją po nie więcej niż dniu.
- Przecież ona wygląda tak niewinnie! – zawołała dziewczyna i wsunęła do klatki dłoń z zamiarem pogłaskania stworzenia w niej przebywającego.
- Proszę tego… nie robić! – krzyknęła staruszka, z niedowierzaniem  wpatrując się we Włochatkę, która właśnie dziobnęła rękę Vayolett, ponieważ ta zaprzestała na chwilę głaskania puchatej główki sowy.
- Chyba Cię polubiła. – stwierdził wesoło pan Adderley.
- To wręcz niemożliwe. – mamrotała sprzedawczyni, nadal obserwując ptaka.
- W takim razie kupujemy to „specyficzne” zwierze.
- Jak pan sobie życzy. – odparła kobieta i podała Vay klatkę. Richard uśmiechnął się pod nosem, płacąc za nowego pupila swojej córki.
- Dziękuję ojcze. – powiedziała dziewczyna, gdy z powrotem znaleźli się na ruchliwej uliczce.
- Moja droga, wyjeżdżasz, a poza tym jesteś już prawie dorosła. To najwyższy czas byś zaczęła posiadać własną sowę.
- Nazwę Cię Kamatayan mały złośniku. – szepnęła do zwierzęcia, które wydawało się być zadowolone z opuszczenia dusznego sklepu, po czym weszła do księgarni.
            Kiedy kupili już wszystkie rzeczy, teleportowali się z powrotem do ich londyńskiej posiadłości.

~***~

            Vayolett siedziała samotnie w przedziale pociągu „Hogwart Express” i wpatrywała się w słońce, które powolnie zachodziło za horyzontem. W ręku ściskała piękny, srebrny pierścień ze zdobieniami wokół umieszczonego na środku czarnego szafiru. Matka dała jej rodową pamiątkę, mówiąc jak bardzo ją kocha i jakie nadzieje w niej pokłada. Dziewczyna nie rozumiała całej tej sytuacji, ale postanowiła przyjąć pierścień, by nie zrobić przykrości rodzicielce. Gdy słońce całkowicie się ukryło, a na jego miejsce wstąpiły roziskrzone gwiazdy, panna Adderley poczuła jak pociąg zwalnia. Arystokratka zebrała swoje rzeczy i wyszła na chłodne, jesienne powietrze. Stacja w Hogsmeade nie wyglądała zbyt zachęcająco, szczególnie o tej godzinie. Brązowowłosa opatuliła się szczelniej swoim czarnym płaszczykiem i spojrzała w kierunku mdłego światła wydobywającego się najprawdopodobniej z różdżki zbliżającego się w jej stronę przybysza.
- Panna Adderley? – rozległ się nagle chłodny głos.
- T-tak. – odparła szybko, zerkając na postać mężczyzny, który właśnie zatrzymał się przed nią, zamiatając dookoła swoją peleryną. Vayolett musiała przyznać, że ten facet przypominał jej przerośniętego nietoperza. Z tymi mrocznymi szatami, haczykowatym nosem, ziemistą cerą i wyglądającymi na dosyć przetłuszczone włosami, oraz czarnymi nieprzeniknionymi oczami - wydawał się być straszny.
- Jestem profesor Severus Snape. Dyrektor przysłał mnie po Ciebie. – powiedział i machnął różdżką, a kufer i klatka z Kamatayan’em w środku zniknęły.
- Rozumiem. – mruknęła w odpowiedzi.
- Przeniosłem twoje rzeczy do Hogwartu, a teraz jeśli nie masz nic przeciwko, teleportuję nas stąd, ponieważ nie mam zamiaru dłużej stać bez celu na tym peronie. – warknął nauczyciel i wyciągnął ramię w kierunku zdziwionej dziewczyny, która po chwili wahania chwyciła je i poczuła znajome szarpnięcie w okolicy pępka.
           
~***~

Vayolett uśmiechnęła się ukradkiem, przemierzając za Snape’em zawiłe korytarze jej nowej szkoły. Po kilku minutach wędrówki zatrzymali się przed posągiem chimery.
- Musy-świstusy. – powiedział profesor, a posąg odsłonił tajemne przejście.  Dziewczyna niepewnie wspięła się po schodach, zaraz za profesorem, który wydawał się być lekko znudzony.
- Proszę! – kiedy zapukali do drzwi rozległ się zza nich miły głos.
- Witaj Albusie, przyprowadziłem…
- Ahh, panna Adderley. Miło mi panią poznać, pański ojciec pisał do mnie w sprawie panienki. Nie ukrywam, że zdziwiła mnie wiadomość o twoim przybyciu, ale mam nadzieję, że spodoba ci się w naszej szkole. – powiedział starzec siedzący za biurkiem. -  A Ty Severusie, możesz już iść. – dodał i wstał by odprowadzić „chodzącego nietoperza” do drzwi. Teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Mężczyzna miał długie siwe włosy oraz tak samo długą brodę, która związana była uroczą wstążeczką, znad okularów-połówek osadzonych na haczykowatym nosie spoglądały na nią jasnoniebieskie oczy, przepełnione dobrocią. Vay wzdrygnęła się nieznacznie, nienawidziła, gdy ktoś patrzył się na nią w ten sposób.
- Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu. Mam nadzieję,  że wiesz już co nieco o naszej szkole?
- Tak. Słyszałam od mej matki o czterech domach i czytałam trochę o historii tego miejsca.
- Doskonale! – odrzekł Dumbledore i klasnął w dłonie, a Vayolett zauważyła, że jedna z jego dłoni jest dziwnie czarna i pomarszczona, lecz zanim zdążyła się jej lepiej przyjrzeć dyrektor zakrył ją rękawem i przeszedł przez gabinet, z zamiarem zdjęcia z regału wysłużonego kapelusza.
- To moja droga jest…
- … Tiara Przydziału. – dokończyła.
- Dokładnie. Muszę teraz przydzielić Cię do domu, ponieważ przybywasz do nas w takcie trwania drugiego miesiąca nauki, przydziału dokonamy tutaj, a nie jak to się zwykle odbywa, w Wielkiej Sali.
- Nie ma sprawy. – powiedziała dziewczyna, a Albus założył jej na głowę tiarę, jednak zanim zdążyła ona opaść jej na nos, szef kapelusza rozpruł się i wykrzyknął : SLYTHERIN! Panna Adderley uśmiechnęła się triumfalnie.
- No tak… To już wszystko. Opiekunem Twojego domu jest profesor Snape, którego zdążyłaś już poznać. Pokój Wspólny Ślizgonów znajduje się w  lochach za kamienną ścianą, a hasło brzmi „Czystość”. Po więcej informacji udaj się do opiekuna domu. Możesz iść. – rzekł dyrektor i zasiadł w fotelu, w zamyśleniu wpatrując się w feniksa, siedzącego na żerdzi przy wejściu. Arystokratka, podziękowała i opuściła gabinet, jednak zanim znów zdążyła znaleźć się na korytarzu poczuła, że na kogoś wpada. Przed zderzeniem z podłogą uchronił ją czyjś silny uścisk. Vayolett uniosła wzrok i napotkała przed sobą intensywnie zielone tęczówki, które spoglądały na nią z ciekawością. Dziewczyna odskoczyła jak oparzona i zmierzyła osobnika chłodnym spojrzeniem. Stał przed nią chłopiec w dziwnych, okrągłych okularach, z czupryną rozczochranych, czarnych włosów i uczniowskim mundurku. Uśmiechał się do niej lekko zmieszany.
- Cześć. Jestem Harry. Jesteś tu nowa? – zagadnął.
- Vayolett i tak, ale…
- Miło mi cię poznać. Może chcesz, żebym Ci jakoś pomógł?  No nie wiem, na przykład oprowadził po szkole? – powiedział Harry, szczerząc zęby w głupkowatym uśmieszku.
- Poradzę sobie sama. – odparła krótko i właśnie miała zamiar go wyminąć, ale chłopak zagrodził jej drogę.
- A mogę chociaż wiedzieć z jakiego jesteś domu? – zapytał.
- Slytherin i tak, wiem, że jesteś z Gryffindoru. – syknęła z obrzydzeniem, po czym wyminęła zdziwionego Gryfona i ruszyła w kierunku schodów wiodących w dół.
            Po kilkunastu minutach błądzenia po korytarzach, kilku nieoczekiwanych zmianach schodów i natrafieniu na jeden fałszywy stopień nowa Ślizgonka w końcu odnalazła odpowiednią drogę do lochów. Gdy w końcu się tam znalazła miała zamiar zaczepić kogoś i poprosić by zaprowadził ją do gabinetu profesora Snape’a, jednak szczęście chyba jej sprzyjało, bo w tym samym momencie, zauważyła opiekuna swojego domu wychodzącego z jakiegoś pomieszczenia.
- Panna Adderley, właśnie miałem udać się do dyrektora. Oto twój plan zajęć. Twoje bagaże znajdują się w dormitorium, na pewno je znajdziesz na drzwiach znajdują się tabliczki z nazwiskami. Sowę umieściłem w sowiarni. Pokój Wspólny Slytherinu znajduje się za tamtą ścianą. Jutro znajdę kogoś kto oprowadzi cię po szkole. Teraz żegnam, za kilka minut zaczyna się cisza nocna. – powiedział dość chłodno i wskazał jej ową ścianę prowadzącą do jej domu, przynajmniej na ten rok szkolny.
- Czystość. – powiedziała szeptem Vayolett, kiedy Mistrz Eliksirów zniknął za rogiem. Kamienna ściana zadrżała i rozsunęła się, ukazując wnętrze dosyć sporego pomieszczenia. Dziewczyna weszła do środka i spanikowała, gdy większość uczniów przesiadujących w pokoju spoglądała na nią z niemałym zdziwieniem. Wiedziała, że ten rok nie przyniesie jej nic dobrego, w końcu nie zna tu nikogo, jest inna. Nigdy nie nawiązywała jakiś zażyłych więzi z rówieśnikami, fakt kiedyś miała przyjaciółkę z sąsiedztwa, ale kiedy tamta się wyprowadziła straciły ze sobą jakikolwiek kontakt. Teraz będzie miała okazję by zawiązać nowe znajomości i…
- Liliane? – zawołała podbiegając do skórzanej kanapy stojącej koło kominka, na której siedziała niewysoka blondynka, z lokami do ramion i szaro-zielonymi oczami utkwionymi w jakimś nieznany Vay chłopaku. Ślizgonaka oderwała wzrok od obejmującego ją przystojniaka i rozzłoszczona przekręciła głowę w kierunku intruza, jej tęczówki zmieniły kolor na niebezpiecznie zielony. Panna Adderley już chciała zacząć się tłumaczyć, kiedy blondynka uśmiechnęła się, a kolor jej oczu wrócił do poprzedniego stanu. Dziewczyna poderwała się z kanapy i rzuciła na szyję zakłopotanej uczennicy.
- Vall! Nie widziałam cię od tylu lat! Co Ty tutaj robisz? Jejku nic się nie zmieniłaś! Chociaż, może trochę… Musisz mi wszystko opowiedzieć! – trajkotała uradowana. – A wy na co się gapicie? Nie macie nic ciekawszego do roboty? Jazda mi stąd! – krzyknęła na młodszych uczniów, którzy od samego początku podejrzliwie przypatrywali się tej scenie.
- Oh. Spokojnie Lili, połamiesz mi żebra. – zaśmiała się Vayolett.
- Mam genialny pomysł, chodźmy do mojego pokoju!
- Jasne, ale najpierw chciałabym znaleźć swój.
- Chodź. Dormitoria dziewcząt są tam. – powiedziała Liliane, ciągnąc swoją dawną przyjaciółkę za rękaw płaszcza. – Za to ty, Diabełku zajmij się tymi dzieciakami. – dodała, odwracając się przez ramię do siedzącego na kanapie chłopaka.
- Skąd Ty się tutaj wzięłaś? – zagadnęła, Vayolett, przemierzając za koleżanką korytarz pełen drzwi.
- Kiedy wyprowadziliśmy się z Motherwell, sporo podróżowaliśmy. W końcu ojciec dostał pracę na wpływowym stanowisku w londyńskim Ministerstwie Magii, a ja dostałam list z Hogwartu, więc zostaliśmy w Londynie na stałe. A co działo się u Ciebie przez te wszystkie lata?
- Ugh. Długo by opowiadać, na pewno kiedyś zdradzę ci szczegóły. – odpowiedziała wymijająco.
- To tu! Vayolett Adderley dormitorium nr 213. Szczęściara! Masz prywatne dormitorium, ja mam współlokatorkę z roku, ale jest naprawdę fajna. To co wchodzimy?
- Jasne. – odparła krótko i nacisnęła srebrną, zdobioną klamkę, a drzwi otworzyły się bezszelestnie. Oczom dziewcząt ukazał się sporych rozmiarów pokój urządzony w odcieniach czerni, srebrna i szmaragdu. W rogu pokoju stało wielkie łoże wykonane z ciemnego drewna, otoczone zielonym baldachimem. Niedaleko stała szafka nocna, biurko oraz wygodne krzesło. Na środku stała kanapa, podobna do tej, która znajdowała się w Pokoju Wspólnym oraz mały stolik. Był tu też mały kominek. Wchodząc dalej przyjaciółki zauważył parę drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, a drugie do przestronnej garderoby.
- Całkiem ładnie! – zawołała rozentuzjazmowana Liliane.
- Masz rację. Lil?
- Tak? – zapytała blondynka siadając na kanapie.
- Kim był ten szatyn, z którym siedziałaś? – zagadnęła panna Adderley, uśmiechając się przebiegle.
- Blaise Zabini. Jest na twoim roku. To mój chłopak. – powiedziała uroczo się rumieniąc. – Właśnie! Musisz poznać moich przyjaciół!
- Liliane, nie. Proszę cie, ja dopiero co…
- Przestań! Musisz ich poznać i to już!
- Uhh. Daj mi żyć! – zawołała Vay, uśmiechając się w duchu, tak bardzo brakowało jej tej narwanej blondynki.
- No chodź! – krzyknęła Lili, stojąc już w drzwiach.
- Pozwól mi chociaż zdjąć kurtkę. – odparła dziewczyna, kręcąc głową z dezaprobatą.
            Wchodząc ponownie do Pokoju Wspólnego Vayolett odkryła, że nie ma w nim tak wielu uczniów jak wcześniej. Jedynie siedząca przed kominkiem grupka pozostała na miejscu.
- Chciałam wam kogoś przedstawić. To moja dawna przyjaciółka Vayolett Adderley, jest nową Ślizgonką! – powiedziała Lili, stając przed swoimi przyjaciółmi. Pierwszy z miejsca poderwał się wysoki, dobrze zbudowany brunet o niebieskich oczach.
- Blaise Zabini vel Diabeł, milady. – rzekł teatralnie, całując dłoń Vayolett, która roześmiała się cichutko.
- Nie wydurniaj się Diable! – prychnęła Liliane, sadzając swojego chłopaka ponownie na kanapie i wdrapując się na jego kolana. Kolejną osobą, która postanowiła powitać nową koleżankę była blada, dziewczyna, z brązowymi włosami sięgającymi szyi. Jej czerwone usta wygięte były w delikatnym uśmiechu, a w niebieskich oczach dostrzec można było wesołe iskierki.
- Jestem Arissa Sabre. Znajomi mówią mi Spider. Też jesteś na szóstym roku? – powiedziała, ściskając dłoń nowoprzybyłej.
- Tak.
- To świetnie! W końcu będzie z kim pogadać na lekcjach, bo poziom reprezentowany przez chłopców jest naprawdę mizerny.
- Wypraszam to sobie! – zawołał chudy, ciemny szatyn o głębokich brązowych oczach, po czym stanął obok dziewcząt.
- Teodor Nott. Miło mi cię poznać. – powiedział kłaniając się lekko przed czarownicą.
- Mnie również. – odparła i uśmiechnęła się.
- Nasz poziom wcale nie jest mizerny, po prostu moja kochana dziewczyna nie potrafi docenić magii płynącej z Quidditcha oraz rozmów polegających na strategicznym podejściu i ośmieszeniu Złotego Chłopca. – rzekł Nott, niemal z obrzydzeniem.
- Złotego Chłopca? – zapytała zdziwiona Ślizgonka.
- Nie mów, że nie słyszałaś o Świętym Potterze?!
- Coś mi świta, ale…
- Serio? Dziewczyno czuję, że zostaniemy przyjaciółkami! – zaśmiała się panna Sabre.
- Możecie mi powiedzieć, kim dokładnie jest ten cały Potter? – mruknęła nieśmiało Vayolett.
- Wielki Chłopiec, Który Przeżył mordercze zaklęcie, będąc zaledwie niemowlakiem. Mieszaniec krwi, w durnych okrągłych brylach i zygzakiem odciśniętym na czole. Teraz, już wiesz o kogo chodzi?
- Dobra już wiem, ale chyba nie chcecie mi powiedzieć, że Potter uczy się w Hogwarcie?
- Święte Dziecko Gryffindoru, pupilek starego Trzmiela…
- Nie, tylko nie on. – jęknęła przerażona Vay.
- Podzielam Twoją reakcję, ale uwierz, że kiedy go spotkasz będzie jeszcze gorzej. – powiedział, przysłuchujący się wszystkiemu Blaise.
- Już spotkałam. – westchnęła arystokratka i opadła bezwładnie na sofę.
- Jak to? – zaciekawiła się Arissa.
- Wpadł na mnie, gdy wychodziłam z gabinetu Dyrektora i o zgrozo chciał mnie koniecznie poznać. – burknęła brązowowłosa, na co reszta zgromadzonych parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie wierzę! Pottusia jednak interesują dziewczyny! – zawołał Zabini i ponownie wybuchnął śmiechem, prawie zrzucającym przy tym swoją dziewczynę. Liliane fuknęła na niego oburzona, po czym zeskoczyła z jego kolan i usiadła obok Vall.
- Co powiecie na odrobinę piwa kremowego? I uprzedzę wasze pytania chłopcy, dziś Ognistej nie pijemy. – oznajmiła ostro panna Sabre.
            Po dobrej godzinie luźnej rozmowy, podczas której wszyscy zdążyli już trochę poznać Vayolett, piwo kremowe się skończyło, a zegar właśnie zaczął wskazywać dwunastą.
- Dobra, ale to już ostatnia kolejka! Miało być po dwie butelki na głowę! – prychnęła Spider i oparła głowę na ramieniu Notta.
- Sir, yes, Sir! – zasalutował Diabeł, podrywając się z miejsca i jednoczesnej rozlewając resztę swojego napoju, co jego przyjaciele skomentowali szczerym śmiechem, widząc jego zbolałą twarz, wpatrującą się w mokrą plamę na dywanie.
- Ohh, nie maż się już. Idę po kolejne. – powiedziała Lili i podniosła się z kanpy. – Vay, idziesz ze mną?
- Jasne. – odparła dziewczyna i powędrowała za przyjaciółką w stronę dormitoriów, jednak zanim zdążyły dojść do drzwi kamienna ściana rozsunęła się i stanął w niej wysoki, szczupły blondyn, który wywarł na pannie Adderley niemałe wrażenie.
- Kogoż my tu mamy! – zawołała Liliane i pomachała do przybysza, który w tym czasie wszedł do pomieszczenia i zmierzył spojrzeniem chłodnych, stalowoniebieskich tęczówek wężoustą czarownicę.
- Vayolett, to Draco Malfoy. Draco poznaj Vayolett Adderley, jest nową Ślizgonką. – powiedziała radośnie blondynka.
- Może mi jeszcze powiesz, że jest arystokratką? Wygląda żałośnie. – stwierdził beznamiętnie, a oczy jego koleżanki znów zmieniły barwę. Widząc co się szykuje brązowowłosa postanowiła zareagować. Nie pozwoli obrażać swojej osoby, nie po tym co przeszła.
- Cóż, mogę sobie wyglądać żałośnie, panie Malfoy, ale przynajmniej nie obrażam jak pan, nowo poznanych ludzi. Ciekawe co, na takie zachowanie powiedziałby pana ojciec. – odparła spokojnie dziewczyna i uśmiechnęła się tryumfalnie. Mina, którą przybrał ten idiota, jak to zdążyła go już ochrzcić nowa koleżanka, była po prostu bezcenna. Grupka siedząca przed kominkiem, po raz kolejny dzisiejszego dnia prawie popłakała się ze śmiechu
- Lil, wybacz, ale ja pójdę już spać. Nie mam ochoty, na towarzystwo niektórych osób. – syknęła Vay i pozostawiła w tyle odrętwiałego Malfoya oraz sowich nowych znajomych.

            Kiedy w końcu arystokratka znalazła się w swoim pokoju, marzyła już tylko o jednym – o śnie i wymazaniu z pamięci uśmiechu tego przystojnego idioty.

__________________________________________________________________

A więc zacznę od początku. Ten rozdział chciałabym zadedykować mojej kochanej Mai, która obchodzi dziś urodziny! STO LAT ŁOSIU :* resztę życzeń złożę Ci później...

Chcę powiedzieć, że rozdział IV nie powstałby bez mojej wspaniałej Dark Chocolatte, która to stworzyła część fabuły i dialogów, za co bardzo jej dziękuję!

To chyba na tyle jeśli chodzi o moje dopiski. Kolejny rozdział pojawi się niebawem ponieważ mam już na niego pomysł, teraz wszystko zależy od szkoły.  Prawdę mówiąc kolejny rozdział miał być połączony z tym, ale zabrakło mi czasu, no i uznałam, że co za dużo to niezdrowo.

Dodatkowo chciałam powiedzieć, że wygląd niektórych kanonicznych postaci został zmieniony na potzreby opowiadania, mam nadzieję, ze nikogo to nie urazi. 


To do następnej notki moi kochani! 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział III

III. Niespodziewane          

                                     
            Vayolett siedziała samotnie w kuchni malutkiego, londyńskiego domku. Jej rodzice właśnie odtransportowywali Nicolette do… Indii. Poinformowali ją tylko o tym, że jej wyjazd jest konieczny, i że więcej powiedzą kiedy wrócą. Dziewczyna westchnęła przeciągle, po czym wstała i przy użyciu magii przyrządziła sobie pyszną, porzeczkową herbatę. Z parującym kubkiem w ręku panna Adderley usiadła na parapecie. Rozmyślając, wpatrywała się w malowniczy, jesienny krajobraz za oknem. Wielkie drzewo rosnące w ogrodzie już kilka dni temu zmieniło zabarwienie liści na różnorodne odcienie czerwieni i żółci, które obecnie wirowały na delikatnym wietrze, by po chwili wylądować na ziemi i utworzyć kolorowy dywan. Brązowowłosa obserwowała deszcz, który właśnie zaczął rytmicznie uderzać o szybę i zastanawiała się czy wyjazd jej siostry miał coś wspólnego z wizytą Lucjusza Malfoya sprzed kilku tygodni.  Informacje, które podsłuchała nawet pasowały do tego całego szaleństwa. Vayolett myślała o tym co przydarzyło jej się przez ostatni rok od czasu tego dnia, a później wszystko działo się tak szybko. Powracające wspomnienia. Informacja o wyjeździe. Tajemniczy list. Podróżowanie po świecie. Przyjazd do Lond… zaraz, zaraz. List! Dziewczyna zerwała się na równe nogi, rozlewając przy okazji resztki zimnej herbaty i pobiegła pędem do swojego pokoju. Przewróciła zawartość kufra do góry nogami, przeklinając pod nosem swoje roztargnienie. Po kilkunastu minutach walki z niechcianymi przedmiotami, Vayolett w końcu znalazła upragnioną przesyłkę. List wyglądał dość zwyczajnie. Na pergaminie purpurowym atramentem wypisane było jej imię, nazwisko oraz adres, z drugiej strony koperty widniała ciemna pieczęć przedstawiająca wijącego się węża. Arystokratka prędko przełamała zastygnięty wosk i wyjęła złożoną na pół kartkę. Drżącymi rękoma rozprostowała pergamin i spojrzała na równe, fioletowe litery. Jedno słowo, jedno jedyne słowo, przez które panna Adderley poczuła na karku zimne ciarki. Uważaj.. Vayolett wsadziła pergamin z powrotem do koperty i umieściła ją w bezpiecznym miejscu. Zdezorientowana usiadła na łóżku i przymknęła powieki. Czuła się bardzo dziwnie, ten list przepełniał ją strachem. Po tym wszystkim co przeszła, to jedno słowo mogła odebrać jak groźbę. Co jeśli oni znowu chcą zrobić coś jej rodzinie? Nie. To przecież głupstwo. Wszystko jest już w porządku i sytuacja sprzed roku na pewno nie ma z tym nic wspólnego. Ten list to na pewno pomyłka, albo jakiś głupi żart. Choć dziewczyna starała się wierzyć w ten cichy głosik, który mówił jej, że to nic poważnego mimowolnie zadrżała i poderwała się z łóżka jak oparzona. Za dużo myśli zaczęło zaprzątać jej głowę. Raźnym krokiem ruszyła do szafy i wyciągnęła z niej przyduży, niebieski sweter,  który szybko wciągnęła przez głowę. Po kilku minutach była już w ogródku.
            Chłodny wiatr przedzierał się przez materiał swetra i muskał skórę młodej arystokratki, która zdawała się tego nie zauważać. Siedziała pod drzewem i obserwowała liście, które co rusz lądowały w kałużach pozostawionych przez poranny deszcz. Na świeżym powietrzu myślenie przychodziło jej o wiele łatwiej. Jedyną rzeczą, której teraz jej tu brakowało były skrzypce. Ten nieduży instrument, który pozwalał Vayolett ukazać światu wszystkie targające nią emocje. Niestety zostawiła go w swojej posiadłości, ponieważ rodzice nakazali zabrać im tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz bardzo tego żałowała, gdyż nie mogła poradzić sobie z nawiedzającymi ją pytaniami. Dziewczyna miała nadzieję, że powrót rodziców da jej odpowiedź na chociaż kilka z nich. Panna Adderley podciągnęła nogi pod brodę i objęła je ramionami, kiedy mocny podmuch wiatru zarzucił jej na twarz  burzę brązowych loków. Jeżeli ktoś z jej rodziny zobaczyłby ją w takim stanie, zapewne przeraziłby się nie na żarty, w końcu co nie każdy potomek szlachetnego, czystokrwistego rodu siedzi cały dzień na brudnej ziemi pod drzewem, ubrany w powyciągany sweter i zwykłe ciemne jeansy, obserwując, zmienną o tej porze roku, pogodę. Pomyślawszy o tym, Vayolett niechętnie podniosła się z miejsca i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu. W momencie, w którym przekroczyła próg tarasowych drzwi, niebo przeszyła świetlista błyskawica, a z ciemnych chmur zaczęły spadać wielkie krople deszczu. Dziewczyna zdjęła z nóg trampki, w których rodzice kategorycznie zabraniali jej chodzić i poszła do swojego pokoju z zamiarem schowania ich pod łóżkiem. Kucnęła przy posłaniu i wsunęła buty w najdalszy kąt, tak by nikt ich nie widział, jednak wyciągając rękę natrafiła dłonią na coś śliskiego, twardego i… żywego! Pisnęła przerażona i poderwała się do góry, pech chciał, że potknęła się, tłukąc swoje arystokratyczne siedzenie. W tym samym momencie spod łóżka wysunął się długi wąż o szmaragdowozielonym kolorze i jasnych żółto-zielonych ślepiach wpatrzonych w zdezorientowaną dziewczynę.
- Hari! Przestraszyłeś mnie. – warknęła brązowowłosa i usiadła wygodnie na podłodze. Wąż cichutko podpełznął do dziewczyny, która bez wahania wzięła zwierze na ręce i zaczęła je głaskać. Gad syknął przeciągle i owinął się dookoła jej drobnej ręki, na tyle na ile pozwalała mu jego długość.
Vayolett uśmiechnęła się pod nosem wspominając dzień, w którym dostała Hariego. Były to jej siódme urodziny. Cała rodzina dawała jej różne wygórowane prezenty, które mimo swojej wartości nie wywoływały radości u młodej dziedziczki. Jedynie dziadek dziewczynki nic jej nie dał, zamiast tego zabrał ją do swojej pracowni i pokazał małe urocze stworzonko, które siedziało skulone w terrarium. Gdy panna Adderley szepnęła wężowi by się jej nie bał, ten podpełznął do szyby i spojrzał na nią tymi uroczymi oczami. Dziewczyna od razu polubiła tego malucha, który później stał się jej pupilem. Menofilius powiedział jej, że jeżeli pragnie zachować jego eksperyment to może to zrobić ponieważ jest nieudany. Początkowo zdziwiło ją nazwanie małego, zielonego węża eksperymentem, ale kiedy dziadek powiedział jej, że właśnie trzyma na rękach bazyliszka o mało co nie zemdlała. Jak się później okazało Menofilius pragnął stworzyć udoskonaloną wersję bazyliszka. Bardziej niebezpieczną. Jednak przesadne eksperymentowanie spowodowało odwrócony efekt. Zwierze było bardzo małe, chude, a ponieważ wzrok nie był wstanie nikogo uśmiercić, był jedynie wyostrzony, jego jedyną bronią był jad. Vayolett tamtego dnia nie tylko zyskała pupila, ale dowiedziała się również, że jest wężousta, tak samo jak jej dziadek. Znajomość mowy węży znacznie ułatwiła jej zajmowanie się gadem. Jej siostra nie posiadała tej zdolności i uważała, że jest ona irytująca, gdyż Vay często porozumiewała się ze swoim wężem, nie mówiąc jej o czym z nim „rozmawia”, oraz czasami zdarzało jej się ją obrazić w tej niezrozumiałej dla Nico mowie.
Dziewczyna siedziała tak, wspominając dawne czasy, kiedy w salonie rozległ się trzask.
- Vayolett. Wróciliśmy! Możesz do nas zejść? – krzyknął wyraźnie poruszony Richard.
- Już idę ojcze! – odpowiedziała arystokratka i podniosła się z ziemi, odkładając Hari’ego z powrotem na podłogę.
- Bądź grzeczny. – syknęła przed wyjściem z pokoju do swojego ulubieńca i skierowała się w stronę drzwi. Będąc na korytarzu przejrzała się w lustrze i zamarła. Zapomniała się przebrać! Przecież, jeżeli rodzice zobaczą ją w takim stanie na pewno nie spotka jej nic miłego. W pośpiechu wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni i transmutowała swój nieco mugolski strój w zwykłą, fioletową szatę dzienną. Kolejnym zaklęciem upięła włosy w staranniejszy kok i ruszyła do salonu, dziękując Merlinowi za to, że te wydarzenia pozwalają jej teraz bezkarnie używać magii szybciej niż innym dzieciakom w jej wieku.
- Tak?  - zapytała wchodząc do pokoju i siadając na kanapie obok Eleonore.
- Razem z twoją matką musimy powiedzieć Ci kilka ważnych rzeczy. – zaczął pan Adderley i spojrzał ukradkiem na swoją żonę, która uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
- Chodzi o to córeczko, że Nicoletta wyjechała ponieważ nasz dawny przyjaciel zaproponował jej starz jako asystentce w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. To dla niej wielka szansa, w końcu jest już dorosła. – powiedziała matka dziewczyny i utkwiła w niej wzrok.
- Rozumiem. – przytaknęła cicho.
- Jest jeszcze coś. Za dwa dni wysyłamy cię do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wiem, że doskonale radziłaś sobie do tej pory sama, ale myślę, że to dobre wyjście. Zwłaszcza, że Nicole jest teraz w Indiach i nie może już pilnować ciebie i domu. Jutro zabieram cię na zakupy, na Pokątną, a w środę odtransportujemy cię z mamą do twojej nowej szkoły. Nie ma żadnego ale! – odparł surowo pan domu, widząc sprzeciw malujący się na twarzy swojej najmłodszej latorośli.
- Możesz już odejść i przygotować swój kufer. – dodała Eleonore, a Vayolett bez słowa opuściła salon. Nie mogła uwierzyć w to, że tak nagle pójdzie sobie teraz do szkoły. Przecież ona nigdy nie widywała się z rówieśnikami! Jak ona ma dać sobie radę w szkole?! Zdenerwowana rzuciła się na łóżko i schowała głowę pod poduszkę, jednak nim zdążyła pomyśleć o wszystkim czego dowiedziała się dzisiejszego dnia zasnęła

.

… gwałtownie odsuwam się od urwiska. Zawroty w mojej głowie nadal są zbyt zdradliwe. Zaciskam w dłoniach zardzewiały klucz i rozglądam się dookoła. Kilkanaście metrów od skarpy zauważam małą chatkę. Pochodzę do Carla, który siedzi na ziemi i tępo wpatruje się w horyzont. „Za mną.” – mówię i idę w kierunku domku. Podświadomie wsuwam otrzymany klucz do zamka i przekręcam go. Drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. Wchodzę do środka, a za mną podąża Auror. „Lumos Maxima” – szepczę, a chatka wypełnia się mdłym światłem. W niebieskawej poświacie zauważam jedną izbę, w której znajduje się łóżko, stół i dwa krzesła oraz lodówka. Wyczerpana opadam na posłanie. „Idź spać.” – mówię do Fendrilla, który posłusznie kładzie się na ziemi. Zmęczona przymykam oczy i odpływam w krainę snu. Widzę ciemność. Nieprzeniknioną ciemność i słyszę przerażający krzyk. To dopiero początek.  


___________________________________________________________________________
Cóż mogę powiedzieć. Przepraszam was bardzo za opóźnienia. Miałam drobne problemy z internetem no i ze samą sobą. Ostatnio cierpię na bezsenność co odbija się na moim samopoczuciu, no ale nie ważne. ZASTRZEGAM, ŻE ROZDZIAŁ BEZ BETY!
Rozdział trochę, zagmatwany, ale pisałam go głownie w nocy coś w okolicach 2-3, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie. Może być sporo błędów i literówek. Kolejny rozdział pojawi się na początku września, ponieważ jutro, a właściwie to już dziś za jakieś 4 h wyjeżdżam w góry. Przestaję już ględzić i o ile są tu jeszcze jacyś czytelnicy serdecznie was pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam.

DO ZOBACZENIA !

~DreamyDevil



EDIT: Rozdział już zbetowany! Przepraszam za wszelkie niedogodności. Co do nowego rozdziału już trochę go mam, ale niestety straciłam prawie wszystkie pomysły na dalszy rozwój akcji, więc nie wiem kiedy coś dodam. Zastanawiam się nad zawieszeniem bloga, albo nawet nad ogólnym usunięciem go. Bardzo was wszystkich przepraszam. Ostateczną decyzję podejmę za tydzień.