piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział I

I. Cienie przeszłości            

 Dwie dziewczyny wylegiwały się na puchatym, czarnym dywanie przed rozpalonym kominkiem. Jedna wysoka, szczupła o ciemnobrązowych, falowanych włosach do pasa, naturalnie czerwonych ustach, bladej cerze i jasnoniebieskich oczach, otoczonych firanką ciemnych rzęs. Druga troszkę niższa, również szczupła i blada, o idealnej sylwetce, brązowej burzy loków sięgającej jej łopatek, delikatnych różowawych ustach, dużych szafirowych oczach i długich, ciemnych rzęsach. Były niemal jak bliźniaczki, jednak różniły się w pewnych szczegółach, można powiedzieć, że się uzupełniały. Ich charaktery były do siebie bardzo zbliżone, co zapewne było efektem wpajanych im od dzieciństwa zasad. Tak, siostry Adderley dużą wagę przywiązywały do swojego pochodzenia. Matka pochodziła z dobrego, arystokratycznego rodu, tak samo jak ojciec. Ich rodzina skrywała wiele sekretów i chodź ród Adderley’ów był niezwykle stary, to w magicznym świecie mało kto o nim słyszał. No chyba że w czarnomagicznych kręgach. Dziadek dziewczynek prowadził wiele badań związanych z czarną magią, tak samo jak jego ojciec oraz ojciec jego ojca… w skrócie cała ich rodzina parała się zakazanymi dziedzinami magii, a one również podzielały te zainteresowania. Magii uczyły się w domu i nie utrzymywały zbyt wielu kontaktów z rówieśnikami, jedyne spotkania z innymi młodymi czarodziejami i czarownicami odbywały się na przyjęciach urządzanych przez ich rodziny. Brak stałych kontaktów z innymi dzieciakami znacznie zbliżył do siebie siostry i choć różnica wieku między nimi wynosiła sześć lat, to one zdawały się tego nie zauważać. W dzieciństwie często bawiły się w różnych ukrytych pomieszczeniach znajdujących się w ich dworze, dzięki czemu teraz znały go na wylot. Dwór rodu Adderley’ów przypominał mały zameczek. Był on zbudowany z szarej cegły, niektóre ściany porastał bujny bluszcz, bądź też pnące róże, okna były wysokie, a drzwi przypominały wrota do jakiejś tajemnej pieczary, mimo to całość komponowała się uroczo. Ogród otaczający domostwo był wielki i kolorowy. Rosło w nim wiele różnorodnych krzewów, kwiatów, drzew, a nawet ziół. Cała posiadłość ukryta była pomiędzy wzgórzami i zabezpieczona silnymi zaklęciami, by żadni mugole nie odważyli się tu zajrzeć. Zresztą oni i tak nie potrafią patrzeć. W Mortherwell, gdzie mieszkały dziewczynki większość mieszkańców stanowili czarodzieje, więc zabezpieczenia nie były aż tak potrzebne, jednak rodzice woleli działać zapobiegawczo. Często nie było ich w domu, a młode dziedziczki spędzały ten czas na wspólnych ćwiczeniach. Tak było i tym razem.
- Nico uważaj trochę! Jak tak dalej pójdzie podpalisz dywan. – parsknęła śmiechem młodsza z dziewczyn.
- Mówiłam ci już, że masz do mnie nie mówić Nico! – krzyknęła druga, a migoczące iskierki posypały się z końca różdżki, którą trzymała w dłoni.
- Bo co mi zrobisz Nicoletto? – zapytała, uśmiechając się wrednie.
- Ty mała Żmijo zaraz się przekonasz!
- Nie musisz mi schlebiać, wiem, że jestem Żmiją. – odparła siostra Nicole i syknęła przeciągle.
- Vayolett uspokój się w tej chwili!
- Ohh, no dobrze. Wiesz co, chyba pójdę się przejść, mam dość ćwiczeń na dziś.
- Masz rację. Idę do pracowni, może uda mi się przejrzeć tą księgę zanim rodzice wrócą.
- Nie musisz się spieszyć, przecież zanim wrócą z Bułgarii minie mnóstwo czasu. Szkocja wcale nie leży tak blisko, a mama nienawidzi się teleportować. – powiedziała Vayolett i podniosła się z dywanu.
- Wolę nie zostać przyłapana w ich gabinecie z tysiącletnimi woluminami, na które nawet nie pozwalają nam patrzeć.
- Rób jak chcesz, ja idę do ogrodu.
- Tylko przyjdź na kolację! – zawoła za siostrą Nicole.
- Jasne mamo! – odkrzyknęła jej młodsza (prawie)kopia, znikając w drzwiach prowadzących na taras. Vayolett przemierzała żwirowe alejki, korzystając z ostatnich letnich promieni słońca. Uwielbiała tak spacerować w ciszy i spokoju, kiedy nikt jej nie przeszkadzał i nikt nie wymagał od niej nienagannego zachowania, kiedy nikt nie pokładał w niej wygórowanych nadziei. Siedząc tak w ogrodzie na ławeczce otoczonej krzewami ciemnoczerwonych róż i grając na skrzypcach uciekała od codziennych problemów. Niektórzy mogliby się dziwić, że koś taki jak ona ma problemy, w końcu czego może jej brakować? Ma wspaniałą rodzinę, jest piękna, bogata i uzdolniona. Nie jedna osoba zazdrościła jej tego wszystkiego, ale mało kto wiedział ile mrocznych tajemnic skrywa ta dziewczyna. Pomimo jej marnych 16 lat przeżyła stanowczo za wiele. Od dziecka spotykała się z okrucieństwem i widziała sceny, których mała dziewczynka nie powinna oglądać. Wszystko to wpłynęło na jej psychikę i pozwoliło jej stać się zimną i nieugiętą. Od swojej matki nauczyła się zachowywać jak prawdziwa arystokratka. Vayolett czuła, że może wszystko, po tym jak niespełna rok temu jej rodzina została brutalnie zaatakowana. Dziewczyna ledwo uszła z życiem, a jej rodzice cudem uniknęli Azkabanu. Teraz przechodząc niedaleko ścieżki prowadzącej do lasu wszystkie wspomnienia z tego dnia powróciły. Nie wiedzieć czemu skierowała się w stronę miejsca, w którym prawie wyzionęła ducha. Szła coraz szybciej, a kiedy znalazła się między drzewami puściła się pędem wzdłuż wydeptanej ścieżki. Biegła tak długo, aż nie zahaczyła stopą o wystającą gałąź i upadła na ziemię. Dokładnie jak tego pamiętnego dnia.

            Biegnę przed siebie, nie wiem dokąd, ale wiem, że nie mogę się zatrzymać. Czuję jak gałęzie wplątują się w moje włosy i ranią dotkliwie policzki. Suknia zaczepia się o pobliskie krzewy i spowalnia mój szaleńczy wyścig z czasem. Nie zwracam już uwagi na dźwięk rozrywającego się materiału, bo teraz liczy się tylko ucieczka. Wiem, że mogłabym się teleportować, ale jestem zbyt osłabiona, a to mogłoby skończyć się rozszczepieniem, co wcale nie ułatwiłoby mi schronienia się. „Nie mam się jak bronić.” – przebiega mi przez myśl i zaczynam biec jeszcze szybciej, dziękując w duchu za to, że założyłam dziś płaskie buty. Słyszę za sobą potężne kroki, jednak nie mam odwagi sprawdzić do kogo należą. Wróg czy przyjaciel? Wszystko jedno, teraz liczy się tylko ucieczka. Gorset uniemożliwia mi głębsze oddechy przez co szybciej się męczę, ale nie mam czasu żeby o tym myśleć. Biegnę dalej. Kroki przybliżają się do mnie z każdą sekundą, a ja czuję jak opuszczają mnie siły. „Biegnij. Biegnij. Biegnij.” – powtarzam w myślach jak mantrę, niestety na nic mi się to zdaje. Zahaczam o coś nogą. Upadam. Resztką sił przekręcam się na plecy i zauważam nad sobą postać mężczyzny. Próbuję sobie przypomnieć skąd go znam i wtedy to do mnie dociera. To Auror, którego poznałam na jednym z przyjęć organizowanych przez Ministerstwo. Serce podjeżdża mi do gardła, gdy Carl Fendrill wyciąga różdżkę i uśmiecha się perfidnie. „Ministerstwo Magii zawsze miało coś za uszami, dlatego lepiej trzymać się od nich z daleka.” – rozbrzmiewa w mojej głowie głos ojca. Próbuję przeczołgać się w tył, ale czuję jak coś wbija mi się w plecy. Jak w transie sięgam ręką w tamtym kierunku chcąc usunąć przeszkodę. Cały czas nie spuszczam wzroku z stojącego przede mną faceta. Moja dłoń natrafia na coś zimnego i ostrego. Mój sztylet. Chwytam go mocno i wyciągam przed siebie w rozpaczliwym, obronnym geście. Fendrill wybucha śmiechem. „Myślisz, że mnie powstrzymasz? Nie masz różdżki, a tak się składa, że ja mam. Twoi rodzice w tej chwili zapewne zostają skazani na pocałunek dementora, a ty ślicznotko pójdziesz w ich ślady.” – mówi i przybliża się do mnie. Jest blisko. Za blisko. Wyrywa sztylet z moich drżących dłoni i przystawia mi go do gardła. Łzy w moich oczach przysłaniają mi obraz, jednak czuję oddech Aurora na karku. „Myślę, że nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli troszeczkę się zabawimy.” – szepcze mi wprost do ucha i czuje jak zaczyna  zsuwać z moich ramion  rękawy sukni. Chcę krzyczeć, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu, jedynie gorące łzy spływają mi po zaróżowionych od biegu policzkach. Czuję chłodny metal przyciśnięty do mojej szyi i zaczynam panikować. Nagle przypominam sobie wszystko co do tej pory przeżyłam, kim jestem i co osiągnęłam. Strach, który jeszcze niedawno mnie paraliżował zostaje zastąpiony chęcią zemsty. Fendrill rozwiązuje mój gorset. Widzę jak męczy się ze sznurkami zaciśniętymi zaklęciem mego autorstwa. Delikatnie odsuwa sztylet od mojego gardła.  Uśmiecham się niezauważalnie pod nosem i korzystając z jego nieuwagi gwałtownie się podnoszę, wyrywając mu tym samym broń. Odczuwam ból w okolicach obojczyka, ale nie zwracam na to uwagi. Wszystko dzieje się niesamowicie szybko. Przewracam zdezorientowanego mężczyznę, który jeszcze przed chwilą kucał za moim plecami. Zauważam jak próbuje wyciągnąć różdżkę. Podnoszę sztylet do góry. Jeden ruch i wbijam go w jego ramię. Upuszcza magiczny kawałek drewna i z krzykiem wyciąga nożyk ze swojego ciała. Bez namysłu upadam na kolana i chwytam różdżkę. Boję się go zabić. Nie wiem co robić.  Widzę żądzę mordu w jego oczach. „Imperio.” – moje usta bezwiednie wypowiadają formułkę. Auror przestaje się szarpać i posłusznie siada na powalonym pniu drzewa. Rozglądam się. Dopiero teraz zauważam pokaźne rozcięcie biegnące wzdłuż mojego lewego obojczyka, które zaczyna się przy ramieniu, a kończy tuż przy moim gardle. Krew. Moje ręce i  suknia – wszystko we krwi. Robi mi się słabo. Nastaje ciemność. Mdleję.

            Dziewczyna otworzyła oczy i zdała sobie sprawę z tego, że nie jest już w lesie. Usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się teraz w salonie, zdezorientowana zamrugała kilka razy, ponieważ była przekonana do tego, że jeszcze niedawno stała pośrodku lasu.
- Nareszcie wstałaś. Już myślałam, że będę musiała wzywać magomedyków. – oznajmiła Nicole, siadając na fotelu przed siostrą z dwoma kubkami soku z dyni.
- Co się stało? – zapytała niepewnie Vayolett.
- Nie wróciłaś na kolację, więc poszłam cię szukać. Kierując się moim przeczuciem poszłam do lasu i całe szczęście, że znalazłam cię zanim się ściemniło. Znowu to samo?
- Nie wiem o czym mówisz. – odparła młodsza z dziewczyn i ukryła się za kubkiem, ponieważ niemiała ochoty na kontynuowanie tej rozmowy.
- Łazisz całymi dniami po ogrodzie albo lesie, w nocy zamiast spać rzępolisz na tych swoich skrzypkach, a potem zasypiasz gdzie popadnie.
- Ja wcale nie rzępolę!
- No przecież wiem, po prostu lubię się z tobą droczyć.
- Znalazłaś coś w książkach? – zmieniła temat Vay.
- Tak, właściwie całkiem sporo. Wiesz, że… - zaczęła pierworodna córka Adderley’ów, ale huk, który rozległ się na korytarzu przerwał jej wypowiedź. Siostry popatrzyły po sobie i z różdżkami w pogotowiu szybko ruszyły w kierunku hałasu. Gdy tylko zobaczyły dwie zakapturzone postacie, schowały różdżki i uśmiechnęły się promiennie.
- Witajcie moje drogie. – odparła wyższa z postaci i zdjęła pelerynę. Był to wysoki, dość przystojny mężczyzna o ciemnych brązowych włosach i intensywnie niebieskich oczach, w których można było dostrzec wesołe iskierki. Richard Adderley zawsze był radosnym człowiekiem, co ułatwiało mu kontakty z innymi, a to było bardzo przydatne podczas załatwiania interesów.
- Tak się za wami stęskniłam. – załkała matka dziewcząt, kiedy tylko zdjęła płaszcz i przytuliła swoje latorośle.
- Przejdźmy może do salonu, musimy z wami porozmawiać. – powiedział Richard z kamiennym wyrazem twarzy i ruszył przodem w kierunku pokoju. Eleonore uśmiechnęła się do córek uspakajająco i popchnęła je delikatnie. Jej twarz ukazywała zmęczenia, ale nadal była piękna. Miała długie, kręcone brązowe włosy, które teraz upięte były w mizernego koka oraz jasnoniebieskie oczy, wpatrujące się w dziewczynki z matczyną troską.
- Chcemy, żebyście wiedziały, że mamy pewien problem. Nie jest to nic poważnego, ale do jutra nie możemy wam nic powiedzieć, jednak wolelibyśmy, żebyście już dziś wiedziały na czym stoicie, dlatego proszę was spakujcie swoje kufry ponieważ jutro o świcie wyjeżdżamy. – oznajmił pan Adderley i objął swoją żonę.
- Nie. Nic poważnego się nie stało, a teraz idźcie do siebie i przygotujcie się do podróży. – dodała Eleonore, widząc sprzeciw malujący się na twarzach ich córek. Dziewczęta niechętnie pożegnały się z rodzicami i ruszyły prosto do swoich pokoi. Vayolett jednym machnięciem różdżki spakowała wszystkie potrzebne rzeczy i już chciała kłaść się spać, kiedy do jej okna podleciał spory puchacz. Otworzyła okno i odebrała od niego przesyłkę. Trochę się zdziwiła, ponieważ było dość późno, a ona nie utrzymywała kontaktu listownego z nikim, kto mógłby pisać tak nagle. Dodatkowo, koperta była bez nadawcy. Jedynym znakiem szczególnym listu, była pieczęć przedstawiająca wijącego się węża. Vayolett ukryła pergamin w kufrze i położyła się na łożu, nie miała teraz głowy do tajemniczych przesyłek. Jedyne o czym myślała to nękająca ją przeszłość.


___________________________________________________________________

No to mamy pierwszy rozdział! Wiem, że nie jest długi, ale następne będą zapewne dłuższe. Poza tym przepraszam, że dopiero teraz go dodaję, ale obiecałam sobie, że wstawię go kiedy będę miała napisane chociaż trochę rozdziału drugiego. Mam nadzieję, że ten rozdział was nie rozczaruje. Czekam na wszelkie komentarze z opiniami na temat rozdziału oraz radami. :)

Życzę wszystkim miłego weekendu!

~DreamyDevil

PS. Postaram się dziś uzupełnić stronę z bohaterami. 

14 komentarzy:

  1. dopiero zaczynasz ale jest spoko . kiedy następny ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne w przyszłym tygodniu się pojawi, ponieważ obecnie jestem w trakcie pisania :)

      Usuń
    2. Nie mogę się doczekać ! ;*

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie piszesz :) czekam na więcej:)
    czekalam-na-ciebie-cale-swoje-zycie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale piszesz,historia trochę mroczna i niezwykła oraz bardzo do mnie przemawia.Trafiłam przez przypadek i się cieszę.Czekam na nowy rozdział.Zapraszam też do mnie:
    finamorestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku bardzo mi miło ! Chętnie wpadnę do Ciebie w wolnej chwili. :)

      Usuń
  4. Rozdział mi się spodobał, chociaż zauważyłam trochę błędów. Powinnaś zwracać uwagę na sens zdania i stawiać kropki w odpowiednich miejscach.
    Np. ,,Vayolett ukryła pergamin w kufrze i położyła się na łożu, nie miała teraz głowy do tajemniczych przesyłek." Między ,,na łożu" a ,,nie miała" mogłaby być kropka. Wtedy to by jakoś lepiej... wyglądało :) To tylko taka moja uwaga. Mam świra na punkcie drobiazgów, bo moja polonistka sprawdza bardzo dokładnie moje prace :P Życie.

    Co do rozdziału. Te siostry bardzo mnie zaciekawiły, a najbardziej ta o szafirowych oczach. Zauważyłam, że rodzice mają niebieskie tęczówki, a tylko ta jedna córka ma inne. Historia wydaje się być ciekawa, ale po jednym rozdziale ciężko jeszcze coś powiedzieć. Czekam na kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyłapuję się na tym, że tworzę za długie zdania i czasem sama się w tym mieszam. ;x Ale dzięki za radę :) Kolejna część jest wtrakcie pisania, ale obecnie mam dużo na głowie z podciąganiem ocen na koniec roku więc muszę bardziej skupić się na nauce... niestety. Cieszę się, że spodobała Ci się postać Vayolett ponieważ w wykreowanie tej postaci włożyłam sporo serca ;p A co do oczu w późniejszym czasie, może pojawi się pewne nawiązanie do znaczenia tych kolorów.

      Usuń
    2. W pełni cię rozumiem, bo też mam zamieszanie z ocenami ;/ Jutro się dowiem, czy poprawiłam niemiecki. Jeśli nie, będę musiała pisać raz jeszcze! Tragedia...

      Jestem właśnie w trakcie pisania nowego rozdziału. Idzie mi całkiem nieźle i może niedługo uda mi się go opublikować.

      Usuń
  5. kiedy będzie następny ? Czekam już 2 tygodnie ;C chlip

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem i bardzo was wszystkich za to przepraszam! Miałam straszne urwanie głowy z poprawianiem ocen itp... Postaram się dodać nowy rozdział do wtorku :)

      Usuń
    2. czekam ;)

      Usuń
  6. OMGOMGOMG
    Jakie wspomnienia...:O
    I gdzie się wybierają?
    Wgl są genialne ^^.

    OdpowiedzUsuń