niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział II

II. Nieznajomy

- Vayolett, wstawaj! Zaraz będziemy na miejscu. – zawołała Nicole i ochlapała siostrę wodą z różdżki.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła oburzona arystokratka, która właśnie została przebudzona ze snu.
- Rodzice kazali Cię obudzić. Czekają na nas przy drzwiach, na następnej stacji wysiadamy. – oznajmiła starsza z dziewcząt i wyszła z przedziału. Vayolett mruknęła coś pod nosem i podniosła się z siedzenia. W zamyśleniu udała się na poszukiwanie rodziny, choć w obecnej chwili jej myśli krążyły wokół tematu dręczących ją koszmarów. Gdy tylko zamykała oczy w jej głowie pojawiały się makabryczne obrazy sennej mary, która nawiedzała ją odkąd dwa tygodnie temu opuściła rodzinny dom. Od tego czasu jej rodzina co kilka dni zmieniała miejsce pobytu. Byli już w Bułgarii, Francji, Rosji i Hiszpanii. Zawitali nawet do Indii, ponieważ Nicole miała tam do załatwienia pewne „sprawy”, o których nikt nie chciał powiadomić najmłodszej dziedziczki. Vayolett uważała, że jej rodzice coś przed nią ukrywają, ale niebyła jeszcze pewna co to właściwie było. Wiedziała jedynie, że coś poszło nie tak, i że ktoś nie życzył jej rodzinie niczego dobrego.
Z zamyślenia wyrwało dziewczynę dopiero ostre szarpnięcie pociągu. Rozejrzała się zdezorientowana i zdała sobie sprawę z tego, że stoi przy swojej rodzinie, która w pośpiechu zbiera bagaże, ponieważ pociąg zaczął powolnie wtaczać się na stację. Przez zabrudzoną szybę wagonu można było zauważyć tablicę z wielkim napisem „KING’S CROSS”. Czwórka czarodziei wysiadła z pociągu i od razu ruszyła w stronę najbliższej ciemnej alejki by tam aportować się w bezpieczne miejsce.

~***~

            Po zadomowieniu się w letniej rezydencji Adderley’ów, rodzice dziewczynek jak zwykle zniknęli bez słowa. Vayolett i Nicole siedziały właśnie na strychu i przeglądały dawno zapomniane pudła. Znalazły jak dotąd stare albumy ze zdjęciami, runiczne zapiski, poniszczone kociołki, dawne modele mioteł i wiele innych „rupieci”.  Z jednego z dzienników dowiedziały się również, że domek, w którym właśnie przebywają był ulubionym miejscem ich dziadka. Choć siostry nie często się z nim widywały  to bardzo go kochały. Wiedziały, że Menofilius Adderley był wielkim czarodziejem, który lubił eksperymentować, jednak świat nigdy nie dowiedział się o jego potajemnych działaniach, tak się przynajmniej wszystkim zdawało. Menofilius zniknął jakieś dziewięć lat temu, nie zostawiając swojej rodzinie żadnej wiadomości, od tego czasu jego wnuczki próbowały dowiedzieć się czegoś na temat jego tajemniczego zaginięcia. Niestety bezskutecznie.
- To nie ma sensu! – zawołała szafirowooka i położyła się na zakurzonej, drewnianej podłodze.
- Nie przesadzaj. Ten dziennik to już jakiś postęp. – odparła Nicole i otworzyła zaklęciem, stojącą w rogu skrzynię.
- Siedzimy tu od samego rana, a dowiedziałyśmy się rzeczy wręcz oczywistych. – powiedziała jej siostra i zdmuchnęła z czoła kilka niesfornych kosmyków, które wyślizgnęły się z jej koka. Znudzona dziewczyna podniosła się na łokciach i obserwowała poczynania siostry. Po dokładnym przejrzeniu skrzyni Nicole natrafiła na grubą księgę w ciemnozielonej okładce, starannie zabezpieczoną metalowymi zdobieniami uniemożliwiającymi otworzenie jej. Vayolett poderwała się z ziemi i wyrwała siostrze znalezisko. Obejrzała zdobycz z każdej możliwej strony po czym uśmiechnęła się przebiegle.
- Zaklepuję! – wrzasnęła i w podskokach ruszyła w kierunku schodów prowadzących na parter.
- Co? – zapytała zdziwiona arystokratka.
- Dopóki nie dowiemy się co to dokładnie jest, ta książka należy do mnie. – odparła spokojnie młodsza panna Adderley i zeszła po schodach w dół. Nicole stała chwilę jak spetryfikowana, a już kilka sekund później pobiegła za tą „wredną, małą Żmiją”, jak zwykła ją nazywać.
Gdy obie dziewczyny wpadły do salonu, rozległ się dźwięk dzwonka. Starsza z sióstr obrzuciła rozbawioną posiadaczkę księgi pogardliwym spojrzeniem i ruszyła w kierunku frontowych drzwi. Ponieważ skrzatka Kostka z rozkazu ich rodziców został w ich rodzinnym dworze, wszystkimi czynnościami musiała zajmować się ona i Vay. Brązowowłosa spojrzała przez magiczny odpowiednik mugolskiego wizjera i zamarła. Na ganku stała wysoka, zakapturzona postać, spod kaptura peleryny można było zauważyć wystające, długie blond włosy. Skołowana arystokratka poprawiła swój wygląd i z wyuczoną powagą otworzyła przed gościem drzwi. Przybysz ściągnął kaptur i skłonił się przed dziewczyną.
- Witam. Czy mam przyjemność rozmawiać z panią  Eleonore? – zapytał chłodno, przeszywając wzrokiem swoją rozmówczynię.
- Również witam. Niestety matki nie ma panie…
- Malfoy. Lucjusz Malfoy. Wybacz mi moje maniery, panienko. – odparł i uśmiechnął się przymilnie.
- Jestem pierworodną córką pani Eleonore. Nazywam się Nicoletta Adderley. – powiedziała i wyciągnęła przed siebie, swoją drobną dłoń, którą Lucjusz od razu ucałował.
- Niezmiernie mi  miło.
- Mnie także. Może wejdzie pan do środka? Rodzice powinni niedługo przybyć. – rzekła przepuszczając mężczyznę w drzwiach. Lucjusz w kompletnej ciszy podążał za Nicole. Kiedy weszli do salonu, nie było w nim Vayolett, ponieważ dziewczyna postanowiła zamknąć się w swoim tymczasowym pokoju i próbowała otworzyć zapieczętowaną księgę znalezioną na strychu. Księga mimo usilnych starań dziewczyny nie miała zamiaru otworzyć przed nią zawartych w sobie sekretów, więc zrezygnowana opadła na łóżko. Ciągłe zmiany otoczenia źle wpływały na jej stan psychiczny. Od paru dni nie mogła spać, nawet eliksir słodkiego snu niewiele pomagał. Nie chciała prosić matki o silniejsze eliksiry, by nie dokładać jej więcej problemu, ale wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi to niedługo wyląduje w tutejszym szpitalu św. Munga. Leżąc tak nawet nie zauważyła, kiedy odpłynęła do krainy Morfeusza.

           
            Widzę przeraźliwie oślepiające światło. Próbuję dostrzec zarys jakiś kształtów, ale to na nic. Ponowie zamykam oczy. Mrugam. Jasność znika. Staram się podnieść, ale czuję, że moje ciało jest  jak z ołowiu. Czuję, że ktoś łapie mnie za ramiona i podnosi do pozycji siedzącej. Widzę przed sobą jakąś osobę, ale światło wydobywające się z końca różdżki przybysza nie pozwala mi odkryć jego tożsamości. Rozglądam się. Spostrzegam, że nadal jestem w lesie. Carl Fendrill nadal siedzi na powalonym pniu. „Nadal powinnam uciekać.” – przebiega mi przez myśl i nie czekając na nic podrywam się z ziemi. Kręci mi się w głowie. Upadam. Przybysz ponowie łapie mnie za ramiona i opiera o pobliskie drzewo. Mam wrażenie, że nie chce zrobić mi krzywdy, jednak nie ufam mu. Słyszę huk i dostrzegam w oddali ogień. Mnóstwo ognia i dławiącego dymu. „Dasz radę się teleportować?” – pyta nieznajomy, choć mam wrażenie, że znam ten głos. Twierdzącym skinieniem głowy odpowiadam na jego słowa. Mężczyzna łapie mnie mocno, a ja czuję jak mój umysł ponownie zostaje zasnuty przez mgłę. „Chodź!” – mówię do Aurora i spoglądam na twarz mojego wybawcy. Widzę jedynie pelerynę nasuniętą na twarz, ale jestem niemal pewna, że go znam. Przybysz łapie Fendrilla, który pod wpływem imperiusa nie stawia żadnego oporu. Czuję charakterystyczne szarpnięcie w okolicach żołądka i zdaję sobie sprawę z tego, że moje nogi oderwały się od podłoża. Ponownie upadam. Podnoszę się na podrapanych ramionach. Zauważam siedzącego nieopodal Carla i stojącego nade mną człowieka w pelerynie. „Dziękuję.” – szepczę, a on jedynie macha ręką. „Uważaj na siebie. Tu nikt Cię nie znajdzie.”- mówi i odwraca się. Słyszę brzdęk upadającego metalu. Spoglądam w tamtą stronę. W blasku księżyca dostrzegam leżący na ziemi klucz. „Zaczekaj!” – wołam i podnoszę przedmiot. „Weź go.” – odpowiada mój wybawca i ostatni raz spogląda w moją stronę. Jego kaptur delikatnie zsuwa się z twarzy, a ostatnią rzeczą którą zapamiętuję są intensywnie szafirowe oczy, wpatrujące się w moją wątłą sylwetkę. Słyszę cichy trzask i mężczyzna znika. Siadam i mocno ściskam w rękach klucz. Zaczyna padać, ale nie zwracam na to uwagi. Krople deszczu mieszają się z moim łzami bezsilności. Dopiero teraz zauważam, że znajduję się na klifie, a pode mną rozpościera się wzburzone może. Wstaję z mokrej ziemi i podchodzę do urwiska. Zaciskam mocno powieki. Wstrzymuję oddech i…

            Vayolett obudziła się cała roztrzęsiona. Choć ten sen nie był tak przerażający jak poprzednie, to był nad wyraz realistyczny.  Arystokratka przetarła oczy i skierowała swoje kroki do łazienki.
- Vayolett, mamy gościa! Zejdź do nas. – zawołała Nico.
- Dajcie mi chwilę. – powiedziała i postanowiła wziąć szybki prysznic. Zarzuciła na siebie delikatną sukienkę i ruszyła w kierunku salonu. Zatrzymała się przed uchylonymi drzwiami i spojrzała przez szparę. W pokoju siedziała jej matka, ojciec oraz jakiś nieznany jej mężczyzna. Dziewczyna przysunęła się najbliżej jak mogła i nasłuchiwała.
- Lucjuszu, przecież wiesz, że nie możemy tego zrobić! – powiedziała Eleonore, wyraźnie zmartwiona.
- Zrozum moja droga, że to jedyne wyjście. Oni będą jej szukać! – warknął blond włosy mężczyzna, którego Vay nie znała.
- On ma racje, skarbie. – przekonywał Richard.
- To jest niebezpieczne!
- Tam nie będą jej szukać. Nie skojarzą faktów. – zapewniał nieznajomy.
- Dobrze. Zgadzam się, ale tylko pod jednym warunkiem… - szepnęła Eleonore, ale reszty wypowiedzi brązowowłosa nie zdołała usłyszeć.
- Niech będzie. Musimy działać szybko. Słyszałem plotki, że powrócił. Być może postanowi skontaktować się z nią. – dodał przybysz. Vayolett postanowiła więc wejść do środka. Niepewnie otworzyła drzwi i uśmiechnęła się sztucznie.
- Matko. Ojcze. Wzywaliście mnie? – zapytała.
- Tak, córko. Poznaj naszego starego przyjaciela. – odparł pan Adderley i wskazał ręką gościa.
- Witam. Jestem Lucjusz Malfoy. A ty to zapewne Vayolett? – zapytał i szarmancko ucałował dłoń dziewczyny.
- Tak, to ja.
- Niezmiernie miło mi Cię poznać. – powiedział blondyn i zmierzył ją swoimi chłodnymi szarymi tęczówkami.
- Vayolett, mogę Cię prosić na chwilkę? – zapytała Elonore i wstała z fotela.
- Oczywiście, matko. – odpowiedziała i wyszła z salonu za swoją rodzicielką. Ta jedynie wręczyła jej bez słowa eliksir usypiający i odprawiła ją do pokoju. Zdezorientowana dziewczyna poszła do siebie, a jej głowie cały czas huczała rozmowa, którą podsłuchała zanim weszła do salonu. Teraz była już stuprocentowo pewna, że coś zagraża jej rodzinie. Niestety była zbyt przemęczona by się nad tym zastanawiać, więc wypiła eliksir i położyła się z nadzieją, że tym razem nie nawiedzą ją żadne koszmary.


________________________________________________________

Oto mamy drugi rozdział. Pragnę go dedykować wszystkim, którzy tak długo czekali oraz mojej becie, która bardzo szybko sprawdziła moje wypociny! Wybaczcie wszelkie opóźnienia! Osobiście powiem, że rozdział mi się nie podoba, ale zakładam, że to przez ponowne pisanie go i to kompletnie w innej koncepcji. Dodatkowo jest strasznie krótki :/ ... Wczoraj straciłam rozdział przez własną głupotę, ponieważ nie zapisałam wszystkiego i wyłączyłam komputer w desperackim akcie ratowania się przed Jeffem the Killerem, którego niespodziewanie dostałam. (JAK JA NIENAWIDZĘ SCREAMER'ÓW.) No nic, mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną mimo wszystko. Kolejny rozdział dodam jak tylko wyleczę się z traumy po horrorach i Jeffie. 

Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz przepraszam! 

~DreamyDevil

7 komentarzy:

  1. Osobiście się z tobą nie zgodzę.Jak dla mnie rozdział fajniutki,cieszę się głównie ze względu wprowadzenia Malfoya!Lucjusz<3 Uwielbiam Vay,ciekawe co wyniknie jeszcze z tej książki.Czy mi się zdaje czy rodzice dziewczyn mówili o Voldemorcie?
    Ciao i do następnej notki;*
    Zapraszam też do mnie na pożegnalną notkę.Widzimy się w sierpniu:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę was dziwić (lub nie), ale nie chodziło o naszego kochanego Lorda <3 Pewne wątki dopiero się rozwijają, a innych jeszcze nie wprowadziłam, dlatego niektóre rzeczy są trudne do połączenia faktami, aloe już niedługo część się wyjaśni :) Cieszę się, że rozdział się spodobał i chętnie wpadnę do Ciebie.

      Usuń
  2. O matko! Rozdział bardzo miły i ciekawy :) nie ogarniam jeszcze niektórych rzrczy ale to nie twoja tylko moja wina bo jestem dzis jakas... Nie wiem :) pozdrawiam, całuje i życzę weny,
    Gosia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam witam, znalazłam cię w rejestrze ;).
    Pierwsza rzecz - LUCJUSZ... jakże ja go uwielbiam, strasznie się cieszę, że tuutaj na niego trafiłam. Nie wiem co prawda czy odegra jakąkolwiek większą rolę, ale i tak miło czytać o szarmanckim całowaniu po rączkach. Ciekawa jestem strasznie jaki to plan przedstawił jej rodzicom i co konkretnie grozi im wszystkim.
    Biorę się zaraz za prolog i poprzedni rozdział.
    Jeśli znajdziesz chwilę zapraszam do mnie, może cię zaciekawi ;)
    Pozdrawiam
    malfoy-issue.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boskie! Nie rozumiem dlaczego Ci się nie podoba. Jest naprawdę fajny. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
      Pozdrawiam
      ~Ryann Black

      Usuń
    2. Ponieważ pierwsza wersja była lepsza ;p

      Usuń
  4. Uhuhuhuhuh Lucjusz jaki szarmancki. I ciekawe gdzie znikają rodzice dziewczyn. I kto uratował V.? No i czemu ufają jej siostrze, a nie jej? Lecę dalej...

    OdpowiedzUsuń