II. Nieznajomy
- Vayolett, wstawaj! Zaraz będziemy na miejscu. – zawołała
Nicole i ochlapała siostrę wodą z różdżki.
- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła oburzona arystokratka,
która właśnie została przebudzona ze snu.
- Rodzice kazali Cię obudzić. Czekają na nas przy drzwiach,
na następnej stacji wysiadamy. – oznajmiła starsza z dziewcząt i wyszła z
przedziału. Vayolett mruknęła coś pod nosem i podniosła się z siedzenia. W
zamyśleniu udała się na poszukiwanie rodziny, choć w obecnej chwili jej myśli
krążyły wokół tematu dręczących ją koszmarów. Gdy tylko zamykała oczy w jej
głowie pojawiały się makabryczne obrazy sennej mary, która nawiedzała ją odkąd
dwa tygodnie temu opuściła rodzinny dom. Od tego czasu jej rodzina co kilka dni
zmieniała miejsce pobytu. Byli już w Bułgarii, Francji, Rosji i Hiszpanii.
Zawitali nawet do Indii, ponieważ Nicole miała tam do załatwienia pewne
„sprawy”, o których nikt nie chciał powiadomić najmłodszej dziedziczki.
Vayolett uważała, że jej rodzice coś przed nią ukrywają, ale niebyła jeszcze
pewna co to właściwie było. Wiedziała jedynie, że coś poszło nie tak, i że ktoś
nie życzył jej rodzinie niczego dobrego.
Z zamyślenia wyrwało dziewczynę dopiero ostre szarpnięcie
pociągu. Rozejrzała się zdezorientowana i zdała sobie sprawę z tego, że stoi
przy swojej rodzinie, która w pośpiechu zbiera bagaże, ponieważ pociąg zaczął
powolnie wtaczać się na stację. Przez zabrudzoną szybę wagonu można było
zauważyć tablicę z wielkim napisem „KING’S CROSS”. Czwórka czarodziei wysiadła
z pociągu i od razu ruszyła w stronę najbliższej ciemnej alejki by tam
aportować się w bezpieczne miejsce.
~***~
Po
zadomowieniu się w letniej rezydencji Adderley’ów, rodzice dziewczynek jak
zwykle zniknęli bez słowa. Vayolett i Nicole siedziały właśnie na strychu i
przeglądały dawno zapomniane pudła. Znalazły jak dotąd stare albumy ze
zdjęciami, runiczne zapiski, poniszczone kociołki, dawne modele mioteł i wiele
innych „rupieci”. Z jednego z dzienników
dowiedziały się również, że domek, w którym właśnie przebywają był ulubionym
miejscem ich dziadka. Choć siostry nie często się z nim widywały to bardzo go kochały. Wiedziały, że
Menofilius Adderley był wielkim czarodziejem, który lubił eksperymentować,
jednak świat nigdy nie dowiedział się o jego potajemnych działaniach, tak się
przynajmniej wszystkim zdawało. Menofilius zniknął jakieś dziewięć lat temu,
nie zostawiając swojej rodzinie żadnej wiadomości, od tego czasu jego wnuczki
próbowały dowiedzieć się czegoś na temat jego tajemniczego zaginięcia. Niestety
bezskutecznie.
- To nie ma sensu! – zawołała szafirowooka i położyła się na
zakurzonej, drewnianej podłodze.
- Nie przesadzaj. Ten dziennik to już jakiś postęp. –
odparła Nicole i otworzyła zaklęciem, stojącą w rogu skrzynię.
- Siedzimy tu od samego rana, a dowiedziałyśmy się rzeczy
wręcz oczywistych. – powiedziała jej siostra i zdmuchnęła z czoła kilka
niesfornych kosmyków, które wyślizgnęły się z jej koka. Znudzona dziewczyna
podniosła się na łokciach i obserwowała poczynania siostry. Po dokładnym
przejrzeniu skrzyni Nicole natrafiła na grubą księgę w ciemnozielonej okładce,
starannie zabezpieczoną metalowymi zdobieniami uniemożliwiającymi otworzenie
jej. Vayolett poderwała się z ziemi i wyrwała siostrze znalezisko. Obejrzała zdobycz
z każdej możliwej strony po czym uśmiechnęła się przebiegle.
- Zaklepuję! – wrzasnęła i w podskokach ruszyła w kierunku
schodów prowadzących na parter.
- Co? – zapytała zdziwiona arystokratka.
- Dopóki nie dowiemy się co to dokładnie jest, ta książka
należy do mnie. – odparła spokojnie młodsza panna Adderley i zeszła po schodach
w dół. Nicole stała chwilę jak spetryfikowana, a już kilka sekund później
pobiegła za tą „wredną, małą Żmiją”, jak zwykła ją nazywać.
Gdy obie dziewczyny wpadły do
salonu, rozległ się dźwięk dzwonka. Starsza z sióstr obrzuciła rozbawioną
posiadaczkę księgi pogardliwym spojrzeniem i ruszyła w kierunku frontowych
drzwi. Ponieważ skrzatka Kostka z rozkazu ich rodziców został w ich rodzinnym
dworze, wszystkimi czynnościami musiała zajmować się ona i Vay. Brązowowłosa
spojrzała przez magiczny odpowiednik mugolskiego wizjera i zamarła. Na ganku
stała wysoka, zakapturzona postać, spod kaptura peleryny można było zauważyć
wystające, długie blond włosy. Skołowana arystokratka poprawiła swój wygląd i z
wyuczoną powagą otworzyła przed gościem drzwi. Przybysz ściągnął kaptur i
skłonił się przed dziewczyną.
- Witam. Czy mam przyjemność rozmawiać z panią Eleonore? – zapytał chłodno, przeszywając
wzrokiem swoją rozmówczynię.
- Również witam. Niestety matki nie ma panie…
- Malfoy. Lucjusz Malfoy. Wybacz mi moje maniery, panienko.
– odparł i uśmiechnął się przymilnie.
- Jestem pierworodną córką pani Eleonore. Nazywam się
Nicoletta Adderley. – powiedziała i wyciągnęła przed siebie, swoją drobną dłoń,
którą Lucjusz od razu ucałował.
- Niezmiernie mi
miło.
- Mnie także. Może wejdzie pan do środka? Rodzice powinni
niedługo przybyć. – rzekła przepuszczając mężczyznę w drzwiach. Lucjusz w
kompletnej ciszy podążał za Nicole. Kiedy weszli do salonu, nie było w nim
Vayolett, ponieważ dziewczyna postanowiła zamknąć się w swoim tymczasowym
pokoju i próbowała otworzyć zapieczętowaną księgę znalezioną na strychu. Księga
mimo usilnych starań dziewczyny nie miała zamiaru otworzyć przed nią zawartych
w sobie sekretów, więc zrezygnowana opadła na łóżko. Ciągłe zmiany otoczenia
źle wpływały na jej stan psychiczny. Od paru dni nie mogła spać, nawet eliksir
słodkiego snu niewiele pomagał. Nie chciała prosić matki o silniejsze eliksiry,
by nie dokładać jej więcej problemu, ale wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi to
niedługo wyląduje w tutejszym szpitalu św. Munga. Leżąc tak nawet nie
zauważyła, kiedy odpłynęła do krainy Morfeusza.
Widzę
przeraźliwie oślepiające światło. Próbuję dostrzec zarys jakiś kształtów, ale
to na nic. Ponowie zamykam oczy. Mrugam. Jasność znika. Staram się podnieść,
ale czuję, że moje ciało jest jak z
ołowiu. Czuję, że ktoś łapie mnie za ramiona i podnosi do pozycji siedzącej.
Widzę przed sobą jakąś osobę, ale światło wydobywające się z końca różdżki
przybysza nie pozwala mi odkryć jego tożsamości. Rozglądam się. Spostrzegam, że
nadal jestem w lesie. Carl Fendrill nadal siedzi na powalonym pniu. „Nadal
powinnam uciekać.” – przebiega mi przez myśl i nie czekając na nic podrywam się
z ziemi. Kręci mi się w głowie. Upadam. Przybysz ponowie łapie mnie za ramiona
i opiera o pobliskie drzewo. Mam wrażenie, że nie chce zrobić mi krzywdy,
jednak nie ufam mu. Słyszę huk i dostrzegam w oddali ogień. Mnóstwo ognia i
dławiącego dymu. „Dasz radę się teleportować?” – pyta nieznajomy, choć mam
wrażenie, że znam ten głos. Twierdzącym skinieniem głowy odpowiadam na jego
słowa. Mężczyzna łapie mnie mocno, a ja czuję jak mój umysł ponownie zostaje
zasnuty przez mgłę. „Chodź!” – mówię do Aurora i spoglądam na twarz mojego
wybawcy. Widzę jedynie pelerynę nasuniętą na twarz, ale jestem niemal pewna, że
go znam. Przybysz łapie Fendrilla, który pod wpływem imperiusa nie stawia
żadnego oporu. Czuję charakterystyczne szarpnięcie w okolicach żołądka i zdaję
sobie sprawę z tego, że moje nogi oderwały się od podłoża. Ponownie upadam.
Podnoszę się na podrapanych ramionach. Zauważam siedzącego nieopodal Carla i
stojącego nade mną człowieka w pelerynie. „Dziękuję.” – szepczę, a on jedynie
macha ręką. „Uważaj na siebie. Tu nikt Cię nie znajdzie.”- mówi i odwraca się.
Słyszę brzdęk upadającego metalu. Spoglądam w tamtą stronę. W blasku księżyca
dostrzegam leżący na ziemi klucz. „Zaczekaj!” – wołam i podnoszę przedmiot.
„Weź go.” – odpowiada mój wybawca i ostatni raz spogląda w moją stronę. Jego
kaptur delikatnie zsuwa się z twarzy, a ostatnią rzeczą którą zapamiętuję są
intensywnie szafirowe oczy, wpatrujące się w moją wątłą sylwetkę. Słyszę cichy
trzask i mężczyzna znika. Siadam i mocno ściskam w rękach klucz. Zaczyna padać,
ale nie zwracam na to uwagi. Krople deszczu mieszają się z moim łzami
bezsilności. Dopiero teraz zauważam, że znajduję się na klifie, a pode mną
rozpościera się wzburzone może. Wstaję z mokrej ziemi i podchodzę do urwiska.
Zaciskam mocno powieki. Wstrzymuję oddech i…
Vayolett
obudziła się cała roztrzęsiona. Choć ten sen nie był tak przerażający jak
poprzednie, to był nad wyraz realistyczny.
Arystokratka przetarła oczy i skierowała swoje kroki do łazienki.
- Vayolett, mamy gościa! Zejdź do nas. – zawołała Nico.
- Dajcie mi chwilę. – powiedziała i postanowiła wziąć szybki
prysznic. Zarzuciła na siebie delikatną sukienkę i ruszyła w kierunku salonu.
Zatrzymała się przed uchylonymi drzwiami i spojrzała przez szparę. W pokoju
siedziała jej matka, ojciec oraz jakiś nieznany jej mężczyzna. Dziewczyna
przysunęła się najbliżej jak mogła i nasłuchiwała.
- Lucjuszu, przecież wiesz, że nie możemy tego zrobić! –
powiedziała Eleonore, wyraźnie zmartwiona.
- Zrozum moja droga, że to jedyne wyjście. Oni będą jej
szukać! – warknął blond włosy mężczyzna, którego Vay nie znała.
- On ma racje, skarbie. – przekonywał Richard.
- To jest niebezpieczne!
- Tam nie będą jej szukać. Nie skojarzą faktów. – zapewniał
nieznajomy.
- Dobrze. Zgadzam się, ale tylko pod jednym warunkiem… - szepnęła
Eleonore, ale reszty wypowiedzi brązowowłosa nie zdołała usłyszeć.
- Niech będzie. Musimy działać szybko. Słyszałem plotki, że
powrócił. Być może postanowi skontaktować się z nią. – dodał przybysz. Vayolett
postanowiła więc wejść do środka. Niepewnie otworzyła drzwi i uśmiechnęła się
sztucznie.
- Matko. Ojcze. Wzywaliście mnie? – zapytała.
- Tak, córko. Poznaj naszego starego przyjaciela. – odparł
pan Adderley i wskazał ręką gościa.
- Witam. Jestem Lucjusz Malfoy. A ty to zapewne Vayolett? –
zapytał i szarmancko ucałował dłoń dziewczyny.
- Tak, to ja.
- Niezmiernie miło mi Cię poznać. – powiedział blondyn i
zmierzył ją swoimi chłodnymi szarymi tęczówkami.
- Vayolett, mogę Cię prosić na chwilkę? – zapytała Elonore i
wstała z fotela.
- Oczywiście, matko. – odpowiedziała i wyszła z salonu za
swoją rodzicielką. Ta jedynie wręczyła jej bez słowa eliksir usypiający i
odprawiła ją do pokoju. Zdezorientowana dziewczyna poszła do siebie, a jej
głowie cały czas huczała rozmowa, którą podsłuchała zanim weszła do salonu.
Teraz była już stuprocentowo pewna, że coś zagraża jej rodzinie. Niestety była
zbyt przemęczona by się nad tym zastanawiać, więc wypiła eliksir i położyła się
z nadzieją, że tym razem nie nawiedzą ją żadne koszmary.
________________________________________________________
Oto mamy drugi rozdział. Pragnę go dedykować wszystkim, którzy tak długo czekali oraz mojej becie, która bardzo szybko sprawdziła moje wypociny! Wybaczcie wszelkie opóźnienia! Osobiście powiem, że rozdział mi się nie podoba, ale zakładam, że to przez ponowne pisanie go i to kompletnie w innej koncepcji. Dodatkowo jest strasznie krótki :/ ... Wczoraj straciłam rozdział przez własną głupotę, ponieważ nie zapisałam wszystkiego i wyłączyłam komputer w desperackim akcie ratowania się przed Jeffem the Killerem, którego niespodziewanie dostałam. (JAK JA NIENAWIDZĘ SCREAMER'ÓW.) No nic, mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną mimo wszystko. Kolejny rozdział dodam jak tylko wyleczę się z traumy po horrorach i Jeffie.
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz przepraszam!
~DreamyDevil
Osobiście się z tobą nie zgodzę.Jak dla mnie rozdział fajniutki,cieszę się głównie ze względu wprowadzenia Malfoya!Lucjusz<3 Uwielbiam Vay,ciekawe co wyniknie jeszcze z tej książki.Czy mi się zdaje czy rodzice dziewczyn mówili o Voldemorcie?
OdpowiedzUsuńCiao i do następnej notki;*
Zapraszam też do mnie na pożegnalną notkę.Widzimy się w sierpniu:D
Mogę was dziwić (lub nie), ale nie chodziło o naszego kochanego Lorda <3 Pewne wątki dopiero się rozwijają, a innych jeszcze nie wprowadziłam, dlatego niektóre rzeczy są trudne do połączenia faktami, aloe już niedługo część się wyjaśni :) Cieszę się, że rozdział się spodobał i chętnie wpadnę do Ciebie.
UsuńO matko! Rozdział bardzo miły i ciekawy :) nie ogarniam jeszcze niektórych rzrczy ale to nie twoja tylko moja wina bo jestem dzis jakas... Nie wiem :) pozdrawiam, całuje i życzę weny,
OdpowiedzUsuńGosia :)
Witam witam, znalazłam cię w rejestrze ;).
OdpowiedzUsuńPierwsza rzecz - LUCJUSZ... jakże ja go uwielbiam, strasznie się cieszę, że tuutaj na niego trafiłam. Nie wiem co prawda czy odegra jakąkolwiek większą rolę, ale i tak miło czytać o szarmanckim całowaniu po rączkach. Ciekawa jestem strasznie jaki to plan przedstawił jej rodzicom i co konkretnie grozi im wszystkim.
Biorę się zaraz za prolog i poprzedni rozdział.
Jeśli znajdziesz chwilę zapraszam do mnie, może cię zaciekawi ;)
Pozdrawiam
malfoy-issue.blogspot.com
Boskie! Nie rozumiem dlaczego Ci się nie podoba. Jest naprawdę fajny. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
UsuńPozdrawiam
~Ryann Black
Ponieważ pierwsza wersja była lepsza ;p
UsuńUhuhuhuhuh Lucjusz jaki szarmancki. I ciekawe gdzie znikają rodzice dziewczyn. I kto uratował V.? No i czemu ufają jej siostrze, a nie jej? Lecę dalej...
OdpowiedzUsuń